Znalazłem ostatnio zdjęcia sprzed kilku lat, gdzie gram sobie z maszynek, i naszła mnie przy tej okazji pewna refleksja. Zauważyłem, że tak jak w wielu dziedzinach mojego życia miało już miejsce kilka tur zmian, tak jeśli chodzi o granie muzyki zmieniło się bardzo niewiele, a w zasadzie nic, przez ostatnie, nie wiem, sześć, osiem lat? Obecny setup bardzo odpowiada mojemu trybowi pracy, i pozwala mi zagrać to, co chcę zagrać bez specjalnego kombinowania (kwestia : czy jest to ładne? to już osobny temat). Pomyślałem że być może warto opisać ten setup nieco dokładniej, być może
ktoś znajdzie tu jakiś pomysł dla siebie
Źródła dzwięku
Jeśli chodzi o źródła nie ma tu w zasadzie nic odkrywczego. Po przetestowaniu ładnych kilku, ostatecznie używam dwóch instrumentów - Korga ESX i x0xb0xa.
Moim koniem roboczym jest klasyczny Electribe, Korg ESX (wersja czerwona, samplerowa, w odróżnieniu od niebieskiej, romplerowej), z którego można naraz odtworzyć do 14 sampli/próbek. Jego ograniczeniem jest 26MB pamięci na próbki, więc trzeba je wybierać bardzo dokładnie (częstokroć konwertuję je do 32kHz a nawet 22kHz tam gdzie nie ma specjalnie wysokich częstotliwości, aby oszczędzać czas próbkowania), oraz brak możliwości sciszenia kanału przed jego odmutowaniem (niedopatrzenie w firmware), choć tą drugą niedogodność obchodzę kontrolerem. Zaletą jest na pewno bardzo hands-on workflow - praktycznie wszystkie funkcje maszyny dostępne są od razu, one-knob-per-function z panelu czołowego, nie ma kombinacji klawszy (poza szczególnym przypadkiem part mute), nie ma głębokich menu (menu jest ale bardzo płytkie i czytelnie opisane na panelu czołowym), od razu po odpaleniu maszyny można grać a przy tym ma swój silny charakter brzmieniowy.
Choć na początku nie byłem przekonany do lamp (myślałem że jest to bajer i że tylko świecą) to jednak w moim odczuciu potrafią one bardzo wzbogacić brzmienie maszyny. Są wariaci wymieniający je na model niskoszumny, albo wręcz zwierający piny w stopniu wyjściowym żeby lampy obejść (faktycznie, w porównaniu do bardziej 'studyjnych' syntezatorów lampowe wyjścia electribe nie są szumowo obojętne) ale jest coś bardzo muzycznego w tym jak lampy te potrafią 'zaśpiewać' jeżeli zastosujemy głośne próbki stopy i basu, podbite dodatkowo przez jego wewnętrzne EQ - zwłaszcza że zestrojone jest to tak, że pomimo maksymalnego podbicia basu tym efektem, nie występuje przester po stronie cyfrowej, za to zaczyna się już bardzo poważny przester na lampach jeżeli ustawimy ich gain wysoko. Do tego bardzo fajnie, zestrojone są zakresy parametrów - czasy obwiedni, parametry pracy lfo i tak dalej, łatwo jest intuicyjnie trafić gałką w odpowiednią wartość i trudno ukręcić coś niefajnego - a nie wszędzie tak jest.
Oprócz 10 zwykłych, one-shotowych, perkusyjnych ścieżek (z których dwie ostatnie mogą pracować parami jako kanał stereo, za to nie mogą grać naraz w mono, mają na stałe ustawiony wzajemny choke, co bywa przydatne, choć bywa też denerwujace) mamy także dwa kanały 'Keyboard' które odtwarzają próbki chromatycznie, i pozwalają sekwencjonować ich wysokości, dwa kanały STRETCH które odtwarzają próbki jako loopy (tak jakbyśmy mieli dwa kanały z Abletona, dopasowujące tempo loopa do tempa utworu), i kanał SLICE który robi coś podobnego jak stretch, ale umożliwia trigger tylko niektórych kroków sekwencji i odtwarza wtedy od zadanego fragmentu a nie od początku. Dobre do wrzucenia pre-programowanej sekwencji np. bębnów i odpalenia jej z wariacjami na górze tego co wyskrobaliśmy korzystając z one-shotów, dla smaku
Moim drugim instrumentem jest x0xb0x, czyli open-source klon roland TB-303. Jest to prosty monosynth (jedna nuta naraz, jedna fala naraz) z charakterystycznie brzmiącym filtrem, slide i akcentem. x0xb0x nie brzmi w 100% jak TB303, ale można podejść dość blisko do wielu klasycznych brzmień tej masznyny, ale oferuje kilka rozszerzeń. Łatwiejsze (i dostępne w locie, bez zatrzymywania zegara) programowanie patternów, zmoddowany firmware - SOKKOS pozwala na zabawy w rodzaju loopowania dowolnych kroków (można więc zagrać acidową arytmię, loopy na 5, 7 kroków gdy sekwencja jest na 16), puszczenia kroków od tyłu, zwolnienia tempa dwa razy itp. x0xb0xowe community obfituje też w opisy modów jakich można dokonać na maszynie, a jak już się zacznie, ciężko trochę skończyć - ja skończyłem gdy x0xb0x przestał się zamykać z powodu zbyt dużej ilości dodatkowych kabli do przełączników. Najciekawsze i zdecydowanie warte wprowadzenia mody to przede wszystkim regulacja czasu ataku filtra (TB303 miało bardzo krótki czas ataku filtra, gdy czas ten wydłużamy zaczyna brzmieć dużo łagodniej, aksamitnie), i czasu decayów nut z akcentem i bez akcentu osobno. Dodatkowo wiadomo, różne rodzaje przesteru, ale zauważyłem że najczęsciej używam go jednak nie przesterowanego, grającego środkiem pasma.
Z wad wymienić należy słabe przyciski, i wolno reagujący mikrokontroler, mam także wrażenie że potrafi czasmi zgubić ramkę zegara (ale być może to tylko mój egzemplarz i nie jestem pewien czy poprawnie zalutowano tam transoptor) i bywa że po pół godziny gra już nieco z tyłu, na szczęscie w nowym sokkosie dodano możliwość przesuwania sekwencji - co prawda z racji wolno reagujących przycisków wymaga to często wielu podejść, ale jednak metoda polegająca na wyciąganiu kabla midi i próbie włożenia go z powrotem w takim momencie żeby sekwencja poszła dalej równo była jeszcze gorsza.
MIDI
Gdyby nie część MIDI tego setupu, w zasadzie nie miałby sensu ten artykuł, tu bowiem znajduje się sedno tej opowieści. Punktem wyjścia do niej niech będzie fakt, że jak wspominałem wcześniej, w ESX nie da się odmutować cicho kanału który był głośno przed zmutowaniem. Wynika to z konstrukcji urządzenia - parametry edycji dostępne są dla ostatniego 'dotkniętego' kanału, więc musimy dotknąć przycisku odpowiadającemu danemu kanałowi, ale działanie to jest równoznaczne z anulowaniem MUTE zapiętego na ten kanał. To powoduje że jeżeli mieliśmy np. głośno walącą stopę, wyłączyliśmy ją za pomocą Mute a następnie przeszliśmy na inny kanał, to nie da się wrócić do kanału ze stopą i sciszyć go zanim go odmutujemy. Jest to w zasadzie jedyna poważna bolączka tej masznyny. Kombinując jak to zagadnienie obejść przypomniałem sobie, że mam kontroler Behringera BCR2000, skądinąd świetny. Pamiętałem że ma wiele funkcji, ale maszyna ta nie przestaje mnie zadzwiać.
Z punktu widzenia pracy z ESX pierwszym zaskoczeniem było dla mnie że BCR posiada pełną obsługę komunikatów NRPN. ESX posiada łącznie więcej niż 127 parametrów do sterowania, a wszystkie kanały maszyny można ustawić na ten sam kanał MIDI, więc przestrzeń 127 parametrów CC skończyła by się i tak, stąd użycie 14bitowo adresowanych ramek NRPN. Obsługa ramek tego typu wcale nie jest takia częste - np. Ableton nie potrafi ich obsłużyć (widzi je jako sekwencję CC98,CC99 i CC6 po sobie), w zasadzie mało jaki program poza BomeMidiTranslatorem potrafi pracować z NRPN. BCR pozwala nawet automatycznie się ich uczyć (trzeba tylko pamiętać żeby ustawić zegar ESX na external bo ramki zegara burzą transmisję dłuższych ramek NRPN w trybie Learn). Można też ustawić zakres pracy gałki i zmapować np. cały obrót gałki na wartości od zera do połowy - czego użyłem przy mapowaniu punktu startu sampla - rzadko kiedy coś ciekawego znajduje się pod koniec sampla, zazwyczaj jest tam tylko ogon, ale jego równa połowa to często ciekawe miejsce zwłaszcza przy samplach rytmicznych, więc mogę tam skoczyć szybko, kręcąć gałą opór w prawo
Po drugie, BCR ma pełen MIDI feedback, tzn gałka przypięta do danego kanału kontroli nie tylko transmituje go, ale także odbiera, wyświetlając na pierścieniu LED aktualną wartość. Odbywa się to nawet gdy jesteśmy na innej stronie urządzenia, albo gdy mamy kilka gałek przypiętych do jednego parametru. Urządzenie posiada też wiele trybów pracy, od najbardziej 'komputerowych' gdzie w systemie pojawia się on jako dwa inputy (jedno zewnętrzne midi IN i gałki) i trzy outputy (dwa zewnętrzne MIDI out i gałki), aż po całkowicie bezkomputerowe, gdzie routing pomiędzy inputem, dwoma outputami a gałkami odbywa się całkowicie wewnątrz maszyny a komputer nie jest potrzebny. Łącząc MIDI OUT z ESX do MIDI IN na BCR2k mogłem nauczyć BCRa kolejnych parametrów, a łącząc drugim kablem MIDI obie maszyny w drugą stronę, mogłem sprawić że nie tylko kręcenie gałką na electribe powoduje wyświetlenie tego obrotu na kontrolerze, ale także obrócenie gałki na kontrolerze powodowało update wartości na samplerze, na którym mozna więc było mieć otwartą edycję innego kanału a mimo to kręcić parametrami tego pierwszego. Od tej pory mogę więc sterować głośnościami kanałów, które są aktualnie zmutowane. Ta-Dam.
Ale ale, jeżeli MIDI IN na ESX jest zajęte przez BCR, a MIDI IN na BCR jest zajęte przez ESX, to jak doprowadzić do systemu zegar? Niestety wymaga to dodatkowego pudełeczka, MIDI Mergera, czyli kostki zawierającej dwa wejścia MIDI i jedno wyjście, na którym pojawiają się zamki pochodzące z obydwu wejść (MIDI nie da się po prostu zewrzeć, potrzebny jest mikrokontroler do kolejkowania ramek). W moim setupie merger dodaje zegar z zewnętrznego źródła (a więc z mojego komputera, lub ze splittera gdy jammujemy), do tego co wypuszcza BCR, i ta suma wchodzi do ESX, dając mu możliwość podążania za zewnętrznym zegarem. Ponieważ ESX ma także wyjście Thru (gdzie nie wysyła swoich komunikatów ale przesyła dalej to co dostał na wejściu), nie ma problemu z podłączeniem x0xb0xa.
Miksowanie
Na koniec jeszcze parę słów o miksowaniu. Używam bardzo kompaktowego (jak na ilość funkcji) miksera ETEK AD1823 (kiedyś mniejszego AD1223), na którym pierwsze cztery kanały zajmują cztery wyjścia z Electribe (tak tak, niby zabawka ale ma cztery outputy). Łatwiej wyobrazić to sobie jako dwa wyjścia stereo, mamy więc główną parę wyjść, lewy prawy (1/2), i alternatywną parę 3/4 - w ustawieniach danego kanału możemy wybrać czy chcemy aby był routowany przez główne wyjście (lampowe) czy szedł alternatywną ścieżką, omijając lampy (można tak łatwo sprawdzić jaką zmianę powodują same lampy), i trafiał na drugą parę wyjść. To co gram jest jednak w większości monofoniczne i tak, wszystkie sample jakie wgrywam są wcześniej monofonizowane (aby oszczędzać pamięć samplera), w zasadzie jedyna 'przestrzeń' pochodzi z pogłosu (używam RV600 dodanego na wysyłce pre-fader z powrotem na swój własny kanał przez co dostaje na mikserze swój własny Equalizer, a także wysyłkę więc można usawić feedback), więc na początku nie wiedziałem za bardzo jak mogę tych dodatkowych wyjść użyć, aż nie nastąpiło olśnienie.
Zasadniczo mogę to co wychodzi z maszyny podzielić na dwie sekcje, podstawę stanowią stopa i bas, które zdecydowanie muszą iść przez lampy i efekty, ale są też różne odgłosy, przeszkadzajki, loopy, rzeczy którym spokojnie wystarczy podłos dodany na mikserze, lub nie potrzebują efektów wcale, te rzeczy mogą spokojnie wychodzić na wyjściach 3/4. I teraz, każda próbka ma swoje pokrętło od panoramy, w położeniu skrajny lewy nie gra kanał prawy i na odwrót. A mój miker posiada funkcję CUE, czyli przycisk przy każdym kanale, pozwalający odsłuchać na słuchawkach tego co wchodzi na kanał, pomimo tego że suwak danego kanału może być sciszony na maksa. Czaicie już na pewno do czego zmierzam - gra sobie stopa z basem i cała reszta, np przez wyjscia lewe, a ja, jeżeli mam jeszcze wolne kanały na maszynie, mogę sobie ustawić zupełnie co innego, korzystając z kanału prawego, i dopiero gdy jestem zadowolny z efektu jaki mam na słuchawkach, przejść nimi stopniowo na kanał lewy a więc na głośniki. Alternatywnie, mogę zgłośnić nowe elementy na mikserze, zagrać przejście, a następnie sciszyć to co grał kanał lewy na mikserze, wejść tam z CUE i kombinować już co zagrać za chwilę, na słuchawkach. Tą samą technikę można stosować także w maszynie która posiada tylko jedną parę wyjść (a więc np. starsze Electribe, czy też nowszy Electribe2 który także nie posiada drugiej pary wyjść), ale gdy mamy dwie pary, można to podnieść do kwadratu, i np. mając już trzy ściezki wpuszczone w mikser, odsłuchiwać sobie na czwartej kolejny kanał. Można też prosto ustalić co gra co bez potrzeby wyłączania śladów. Można też, korzystając z wysyłki pre-fader, wprowadzić jakiś dzwięk najpierw delikatnie, jako 100% wet powrót z pogłosu a dopiero potem odkryć go w wersji DRY itp.
Możliwość wcześniejszego odsłuchu kanału przed jego wpuszczeniem do miksu przydaje mi się ogromnie, bo niektóre z dzwięków które mam w maszynie potrafią być dość inwazyjne, i zanim wpadłem na pomysł z użyciem wielu śladów i cue, denerwowałem moich kompanów w tracie grania odsłuchiwaniem próbek na głośnikach. Teraz możliwe są nawet takie sztuczki że jedna z lamp pracuje w dużej saturacji, przesterowujac mocno bas, ale jest mocno sciszona na mikserze, i brud który dodaje ledwo słychać, a w tym czasie druga lampa grając zupełnie co innego, pracuje sobie w normalnym punkcie pracy grając czysto, do tego omijając lampy grają sobie hihaty a ja na czwartej scieżce na słuchawkach wybieram sobie loopy.
Próbki
W zasadzie nie tylko dlatego, że znalazłem zdjęcia, zdecydowałem się napisać parę słów. Główną okazją było to, że zrobiłem ostatnio poważne porządki w pamięci samplera, wywalając próbki które słabo działały w praktyce podczas grania (a było takich wiele), a w odzyskane miejsce ładując parę nowych propozycji. W zasadzie doszło do mnie że zestaw próbek którym grałem na jamach ostatnich kilka lat, pochodził chyba z 2011. Przesortowałem je, układając blisko siebie te których często używam razem, umieściłem w nazwie loopów ich długości, one-shoty syntezatorowe nastroiłem itp. Tu wpomnę tylko, że choć 26MB całej dostępnej pamięci na sample to bardzo mało (przykładowy content z którym przychodzi Ableton to chyba gigabajt próbek), ale paradoksalnie, dobrze dobrane próbki (warto na dzieńdobry wywalić wszystko co korg nam dał firmowo, poza nastrojonymi przebiegami Sin, Saw itp), potrafią bardzo dobrze wpływać na kreatywność.
Gdy na rynku zaczęły się pojawiać używane Pushe w dobrych cenach nie mogłem się powtrzymać, i myślałem że to dla mnie koniec etapu hardware only i że wracam do Abletona, ale paradoksalnie gigabajty branków próbek, tysiące presetów kilkunastu wtyczek VST, choć możliwości brzmieniowe poszerzają tysiąckrotnie, powodują u mnie pewien rodzaj blokady kreatywnej. Może chciałbym tu dodać pianinko. Jakie? Do wyboru mamy kilka abletonowskich, dwie darmowe wtyczki, pare banków do Kontakt Playera itp, samo przesłuchanie i wybranie właściwego pianina zajmuje minimalnie kilka minut, do tego czasu można zapomnieć co w zasadzie chciało się zagrać. A na ESX jest tak - chciałbym tu dodać pianino, aha nie, nie mam tu żadnej próbki pianina, ale za to chyba mam tu loopa gdzie jest jakiś akord na gitarze, będzie musiał wystarczyć :)
Slice
Wreszcie na koniec, wspomnę o bardzo ważnej funkcji Korga ESX, której znaczenie nie jest wprost wypisane w instrukcji, a sam dowiedziałem się o nim przypadkowo, z jakiegoś tutoriala na youtube. Slice wykoanany na samplu powoduje przejechanie go algorytmem detekcji peaków, i zapisanie wykrytych punktów jako markery, których następnie używa kanał typu Slice podczas odtwarzania swoich próbek. Proste? Ano proste. Ale jest jeszcze jeden aspekt, który totalnie zmienił sposób w jaki pracuję z tą maszyną (zdaje się że stąd właśnie w 2011 była ta wymiana sampli - dnia którego nauczyłem się o slice po prostu MUSIAŁEM przerobić cały zestaw na nową metodę pracy), a mianowicie - markerów od Slice można także używać do wyboru fragmentu próbki odtwarzanego przez zwykły kanał 'one shotowy'. Domyślnie odtwarza on całą próbkę, ale gdy w widoku PartEdit zejdziemy o pozycję niżej, wchodzimy w edycje parametru Slice selection, i możemy zamiast ALL wybrać fragment próbki i tylko ten fragment zostanie otworzony. Dlaczego jest to zmiana rewolucyjna?
Gdy zacząłem pracę z tą maszyną, i wgrałem tam swoje próbki, okazało się że większość z nich jest dość krótka, pojedyncze uderzenia bębnów czy ósemki zagrane jakimś VST nie trwają zbyt długo, i na długo zanim skończyło mi się miejsce w pamięci, zaczęły konczyć się sloty na sample (maszyna udostępnia ich 256). Gdy jednak użyjemy Slice, możemy przygotować wcześniej kompozytowe, dłuższe sample, np jeden który zawiera szesnaście sampli stopy, drugi który zawiera siedem werbli, trzeci który zawiera pięć otwartych hihatów itp. Próbki te po wgraniu przejeżdzamy 'slice' i zapisujemy sobie jako 'szablon' projektu ustawienie w którym wszystkie kanały domyślnie grają tylko jeden slice. Dzięki temu zyskujemy dwie ważne rzeczy - po pierwsze, nagle odzyskaliśmy masę slotów na sample, po drugie nawigacja w celu wyboru właściwej próbki staje się znacznie łatwiejsza i przyjemniejsza. Zamiast scrollowania się przez pięćdziesiąt wariantów sampli perkusyjnych żeby doscrollować się do poszukiwanego sampelka wokalnego, mam teraz całe bębny zajmujące z grubsza piewszych ~ 10 slotów sampli, pogrupowanych według rodzaju, więc mogę znacznie szybciej wybrać np CLAPS jako sampel, a następnie przejść do wyboru konkretnego sampla z klapem przechodząc już tylko wewnątrz widoku 'slice' - a więc bez ryzyka że pojadę za daleko i zacznę grać coś co klapem nie jest. Z jednowymiarowej listy robi się nam więc dwuwymiarowa tabelka, i przy odrobinie pracy włożonej we wcześniejsze spreparowanie sampli, proces wyboru brzmień podczas grania na żywo staje się super intuicyjny.
Aha, i jeszcze tylko przypomnienie - do ESX dostępny jest świetny darmowy edytor banków - OpenElectribeEditor, choć wgrywanie sampli po jednym na kartę i do maszyny jest zdecydowanie możliwe, to możliwość poukładania ich w odpowiedniej kolejności za pomocą myszki to jednak duża oszczędność czasu i nerwów.
Disclaimer: dołożyłem starań aby schemat na górze był możliwie poprawny, ale na potrzeby czytelności rysunku zamieniłem kolejności wyjść i wejść MIDI na ESX, oraz wejść i wyjść na RV600 względem rzeczywistych, za niedogodności bardzo przepraszam.
Zwrócono moją uwagę na fakt że na stronie nie ma już prawie filmików ani śladu po tym że zajmowałem się robieniem wizualizacji. Otóż cała działalność VJska i filmowa mojej skromnej osoby (przynajmniej jej część nie opowiadająca o przesterach) przeniosła się teraz na nasz fanpage Stereoko.Tv
Przy okazji dodałem trochę zaległych filmików tutaj.
Haha ale klasyk się znalazł, robimy wizualki we dwojkę z Izą, mikser wideo, sprzętowy sekwencer MIDI odpalający przebiegi CC sterujące playheadami - niby minęło 11 lat a tak naprawdę
niewiele się zmieniło.
Tu duże podziękowania dla mojej Izy która nagrała fantastyczny materiał.
Z innych newsów - moje konto na Facebooku zostało zablokowane, ze względu na podejrzenie użycia fałszywego nazwiska. To już drugi raz kiedy tracę konto. W sumie ciekawe - dzień stał się drochę dłuższy.
Wiem że czasu zostało już mało i szanse że ktoś z trójmiasta w ogóle zdaży przeczytać ten wpis przez imprezą są niewielkie, ale gdyby przypadkiem tak się wydażyło, zapraszam na event pt.
Electronic Jam Session w Soho w Sopocie.
Razem z Convergence z którym grywamy w miarę regularnie od dwóch lat rozstawimy się ze stołami sprzętu (można też przynieść swoje zabawki!) i będziemy improwizować elektronikę. Można popatrzeć, pogadać, może nawet cośtam się pobujać.
Co, już 2015? I to do tego połowa? Cyferki na kalendarzu lecą jak oszalałe. Nie o tym chcę napisać ale zawsze jak loguję się żeby dodać wpis to patrzę kiedy był ostatni i mam wrażenie że interwał rośnie
Kiedy bardziej opłaca się coś kupić niż zrobić samemu?
Na różnych polach jest może nieco różnie, np. jedzenie wciąż taniej przyrządzić, ale jeśli chodzi o elektronikę to temat można wyczerpać bardzo szybko: zawsze bardziej opłaca się kupić, chyba że planujemy tą rzecz którą chcemy zrobić wytwarzać masowo. Oczywiście pozostaje kwestia co chcemy poprzez to działanie osiągnąć. Jeżeli naukę to oczywiście zawsze opłacać się będzie samodzielne podejście do zagadnienia, w zasadzie tylko wtedy jakakolwiek nauka jest możliwa. Wielu rzeczy pojedynczy amator nie ma wielkiej szansy zrobić samodzielnie, cyfrowy aparat fotograficzny, telefon, cpu, to rzeczy do których potrzeba lat doświadczenia i labolatorium pełnego inżynierów. Są jednak rzeczy prostsze, które amator może zbudować w ciągu paru dni samodzielnie. Dobrym przykładem może być na przykład kontroler MIDI. Kilka potencjometrów, arduino, jakieś pudełko, lutownica i własnoręcznie wykonany kontroler może być Twój. I o ile absolutnie nie chcę nikogo zniechęcać do budowania kontrolerów, to chciałbym tu jednak rozwiać pewien mit. Często jednak spotykam się z poglądem że kontroler midi albo syntezator jest taniej zrobić samodzielnie niż kupić gotowy. Jest to pogląd błędny (zazwyczaj).
Powodów jest kilka. Pierwszym i najbardziej oczywistym niech będzie koszt części. Moim ulubionym przykładem w tej dyskusji jest Behringer BCR2000.
Kontroler ten posiada osiem kolumn po cztery enkodery każdy, do tego trzydzieści przycisków z diodą w środku. Każdy enkoder ma 15 diód LED dookoła. Daje nam to 480 diód na same enkodery. Koszt jednej diody w sklepie nie jest zbyt wielki, ale z wydatkiem tych 20 groszy za sztukę trzeba się liczyć. No dajmy na to że dogadamy się na 0.015pln za sztukę. Daje nam to koszt samych diodek do enkoderów na poziomie 80 złotych. Enkoder wyniesie nas około 3 złotych, razy 32 daje nam 96 pln. Jak zaczniemy sumować ceny plastikowych nakładek na enkodery (wcale nie są takie tanie) nakładek na przyciski, gniazd, obudowy (!), zasilacza (!), itp, to koszt (w detalu) części bardzo szybko przekroczy nam 650pln za które ten kontroler chodzi NOWY razem z marżą sprzedawcy. A przecież niektóre elementy, takie jak np. obudowa zostały wytłoczone specjalnie na potrzeby tego urządzenia, gdybyśmy chcieli w ilości kilku sztuk zrobić coś zaprojektowanego od zera to nawet w coraz bardziej przystępnej technologii druku 3D koszt wykonania tak dużej bryły będzie znaczny. A przecież nawet nie zaczęliśmy liczyć kosztów robocizny.
Koszt robocizny to nie tylko fizyczne polutowanie elementów (zalutowanie 480 diód zajęłoby ręcznie pewnie pół dnia dobrym tempem), koszt zaprojektowania i wykonania PCB (dla takiego dużego projektu płytka jest już dość skomplikowana), ale także koszt napisania oprogramowania (firmware), przetestowania go, dodania trybów edycji, trybów routingu. Upewnienie się że działa itp. Mówimy tu od dni do tygodni samego programowania, licząc bardzo konserwatywnie (zakładam że nie musimy implementować wszystkich funkcji urządzenia takich jak obsługa NRPM czy podmian funkcji). Jeżeli masz możliwość wykonywania jakiejkolwiek pracy za powyżej dolara na godzinę to prawdopodobnie bardziej opłaca ci się kupić gotowe urządzenie za zarobiony hajs zamiast męczyć się z debugowaniem kody (chyba że to nauka jest celem, patrz wyżej).
Dlaczego więc komukolwiek opłaca się produkować i sprzedawać takie urządzenia? Odpowiedzią jest optymalizacja procesów. Jeżeli nie produkuję czegoś w ilości sztuk pięciu, tylko od razu zakładam że sprzedam czegoś sto tysięcy sztuk, to mogę zainwestować w znaczne usprawnienia w procesie produkcji (takie jak zatrudnienie robotów do umiejscawiania i lutowania elementów), w wytworzenie własnych części (Takich jak moduły enkoderów zintegrowanych z diodami albo obudów), czy wreszcie jestem na zupełnie innej pozycji negocjacyjnej z producentami elementów - producent diód u którego zamawiam pięć milionów sztuk będzie znacznie bardziej skłonny do znacznego zejścia z ceny niż taki u którego kupuję pięcset. Margines zysku który udaje się na każdym kroku optymalizacyjnym choćby o kilka groszy, wraca do nas szerokim strumieniem po przemnożeniu przez skalę - coś czego absolutnie nie opłaca się optymalizować przy kilku sztukach, staje się kwestią być albo nie być w obliczu konkurencji na rynku masowym - konsument ma tą niewdzięczną tendencję do kupowania od tego kto da mu podobny produkt taniej.
Dla hobbysty poświęcenie pięćdziesięciu czy stu godzin na wytworzenie prototypu, oraz zapłacenie w częściach równowartości nowego kontrolera (nawet nie zaczynajmny z Korgiem Nano który można mieć w cenie Arduina i kilku potencjometrów), będzie inwestycją w wiedzę, projektem szkoleniowym - tak jak przebiegnięcie się paru kilometrów dla biegacza będzie celem samym w sobie. Dla tych z nas którzy raczej biegną żeby zdążyć na autobus, zakup możliwie dużych elementów danego projektu, zamiast wytwarzania ich od zera, będzie zazwyczaj lepszym wyjściem.
znowu cztery miesiące strzeliły jak z bicza. jeżeli wciąż czujesz na poziomie tygodni trzymaj się tego i rób rzeczy dziś.
Czasami zastanawiam się nad podziałem czasu. tzn wiele razy się zastanawiałem.
Na przykład sekunda. wdech, sekunda, wydech sekunda. raz, dwa, trzy, cztery, swobodne odliczanie.
Albo minuta, jednostka uwagi. Nawet najnudniejszą rzecz większość ludzi, jeżeli się skupi, może oglądać przez około jedną minutę
Z kolei godzina, nie wynika bezpośrednio z czegokolwiek realnego. Jest tylko podzieleniem dwóch części dnia, tzn dnia i nocy, na 12 równych części.
Dwanaście to fajna liczba jeśli chodzi o dzielenie. Dzieli się przez dwa, oczywiście, dając 6, które dzieli się zarówno na 2 (12/4=3) jak i na 3 (12/3=4), a dalsze produkty dają się dzielić też nieźle. Oczywiście możnaby też przez 16, dzieląc każde 15 minut na cztery równe części, ustalając inny czas sekundy, ale nie zrobiono tego. Aby zachować analogię do tarczy zegara (12/24h), podzielono rok na 12 miesięcy. W zasadzie nie byłoby to wogóle ważne gdyby nie
podział oktawy. oktawa jest w pewien sposób święta, tzn podwojenie częstotliwości to bardzo popularna w przyrodzie zasada, pozwala energii podróżować kilkukrotnie z minimalnymi stratami. Tzn na przykład jeżeli uderzymy w membranę, albo strunę, wyzwalając jakąś wibrację (pierwsza rezonansowa fizyczna - jak szybko fala może rozejść, się, wrócić i zinterferować sama ze sobą w danym medium). I tak struna którą pobudzimy impulsem jednostkowym (puszczenie struny), wibruje z częstotliwością określoną ściśle przez szybkość rozchodzenia się fali w strunie oraz jej dlugość.
Ale podstawowej wibracji strun (kilkaset hertzów) często aż tak bardzo nie słychać, jak jej harmoniczne, tzn częstotliwości wynikające z podwojenia (ewentualnie potrojenia) podstawowej wibracji, i następnie podwojenia lub potrojenia jej na kolejne subwibracje, tworzące razem ton, który odbieramy jako spójny. Nasz mózg i aparat słuchowy jest oswojony z rzeczami które wydają drugie i trzecie harmoniczne tak, że może przyjąć za natrualne tony pochodzące z generatorów fali kwadratowej i piłokształtnej (które w odróżnieniu od fali sinusoidalnej - reprezentowanej na wykresie widomwym jako wąski prązek) mają szereg tonów harmonicznych, malejących logarytmicznie w amplitudzie, ewentualnie czasami nawet punktowo rosnących szytów filtra (Reso peak).
przez ostatnie 15 000 lat nauczyliśmy się odbierać te tony jako spójne, wciąż jednak dominuje tak zwany układ tonalny, 12 stopni na które zwykliśmy dzielić oktawę. Kultura muzyczna nałożyła, pewnie słusznie, tabu na pewne kombinacje częstotliwości podstawowych. To te, które po pomnożeniu przez dwa i/lub trzy nie nakładają się dobrze pasmowo. Dlatego tylko pewne kombinacje, tonów (i ich harmonicznych) odległych o 3 (tercja),5 (kwinta) brzmią dla naszych uszu dobrze.
piękne są te systemy, pozwalają pewne rzeczy liczyć, transpozycje, rytmy czasów dnia i nocy, ile to jest trzy godziny, ile to jest 60 sekund.
60 to kolejna ciekawa liczba. 12*5=60, a więc pentagram, symbol ochronny dla naszego gatunku.
60 dzieli się zarówno na 2 (30) na 3 (20) na 4 (15), na 5(12), na 6 (10), na 10 (6), na 12 (5) itp. 60 nie dzieli się co prawda dobrze na 16 (3.75, 3 i 3/4), ale kiedy projektowano ten system nie znano jeszcze zalet obliczeniowych systemu binarnego.
Poza tym milisekunda znajuje się już poniżej możliwości naszego systemu poznawczego.
Ogółem system ten, tzn ISO time, pozwala nam jako tako orientować się w rzeczywistości, tzn dzieląc cykle planetarne na ~365 dni (nieregularnie to trwa, ale to wiadomo już od 1582) , 12 miesięcy, 24 godziny na obrót planety, 60 pulsów 1s na minutę, których 60 składa się na godzinę. Serce uderza raz do dóch razów na sekundę, 120bpm, uderzeń na minutę. W sumie dobrze to wymyślili. Dobrze się dzieli. I na pół, i na cztery części i na pięć, i na sześć i na dziesięć, całkowicie, po równo. upraszcza obliczenia.
Lot MH370 z Kuala Lumpur do Pekinu 7 marca (9 dni temu) zerwał wszelką komunikację i zniknął z pola widzenia naziemnych radarów. Na pokładzie znajdowało się 239 pasażerów. O sprawie dowiedziałem się z linka, który informował że niektóre rodziny twierdzą, iż przez jakiś czas odpowiadały telefony komórkowe zaginionych, dzwoniły, ale nikt nie odbierał. Sprawa jest dla mnie ciekawa Samolot po prostu zniknął naglę z radaru. Wzniósł się w powietrze i tak jakby rozpłynął się tam. Gdybyśmy nie znali się wogóle na temacie, moglibyśmy powiedzieć że ot, może przerwał się kabelek łączący z akumulatorem nadajnik sygnału lokalizującego, i stąd baza straciła łączność z samolotem.
Ok, ale Boeing 777 to nie jakaśtam awionekta z dykty. Lecący lot pasażerski to z punktu widzenia transmisji radiowej prawie latarnia morska, pomijają regularne transmisje ACARS (podobno emitował jeszcze godzinę po utracie łącznośći, ale jakoś nie ma na to dowodów), samolot utrzymuje ciągłą łączność satelitarną (ma dzięki niej coś w rodzaju internetu), wymienia informacje o pogodzie, niektóre dane telemetryczne itp.
Oczywiście piloci mogą się także swobodnie komunikować się głosowwo w prawie całym paśmie UHF, samolot ma wiele systemów rezerwowych i awaryjnych, zdolność nadawania komunikatów powinna zostać zachowana wiele godzin po utracie podstawowego zasilania. Te systemy projektowane są z myślą aby wytrzymać wpadnięcie do wody (samolot jest lekki, powinien jakiś czas utrzymać się na powierzchni po upadku, paliwo lotnicze jest lżejsze niż woda). Ba, samolot musi wytrzymać wielokrotne uderzenie pioruna, bez wpływu na zdolność komunikacji. Nawet z kraksy tupolewa mieliśmy nagrania transmisji radiowych sprzed samego uderzenia w ziemię, a przypominam że tam chodziło o ledwie kilkadziesiąt metrów. MH370 był w momencie utraty łączności na wysokości ponad 10km nad ziemią, więc nawet gdyby zaczął gwaltownie spadać prosto w dół z prędkością dzwięku (normalnie samolot rozwija maksymalnie 0.89 prędkości dzwięku), to piloci mieliby jeszcze prawie 30 sekund do uderzenia aby zakomunikować MAYDAY. Łączność tracono jednak stopniowo, oficjalnie utracona została o 2:40 nad ranem, ale istnieje raport że inny przelatujący w pobliżu samolot próbował nawiązać z MH370 kontakt radiowy godzinę wcześniej ale na kanale słychać było głównie szum i 'mumbling' (mamrotanie/bełkot)
Niezależnie od stanu elektroniki czy pilotów, Boeing 777 ma masę spoczynkową prawie 300 ton, i rozpiętość skrzydeł 60m. Naziemne radary zaprojektowane są aby widzieć w powietrzu ważące dużo więcej niż 300 ton obiekty z metalu, czy chcą być śledzone czy nie. Po prostu je widać. A przynajmniej na pewno wojskowe radary zobaczyć są w stanie z dużą dokładnością eskadry małych myśliwców sunące nad ziemią. Tu jednak jedyne co wojskowe radary zobaczyły to jakieś niewyraźne widmo lotu, poruszające się jakby dalej, widoczne jak w odbiciu lustrzanym.
Czy żaden satelita nie obserwował w tym czasie tego obszaru?
A tu akurat odpowiedź jest ciekawa. Obstawiałbym że nie. Pomimo gigantycznych rozdzielczości naszych oczu na orbicie, ich wzrok ogniskuje bardzo wybiórczo. Kilka celów z dużą rozdzielczością, w czasie rzeczywistym - oczywiście, możliwe. Całe miasto z dokładnością do kilku sekund - możliwe. Wybrane drogi krajowe ze zdjęciem co pare minut - wysoce prawdopodobne. Gromadzenie obrazów wszystkich lecących samolotów - raczej nie, byłoby to wysoce nieekonomiczne. Bo nawet mając downlink do 20Ghz a uplink od 40Ghz możemy sobie pozwolić na przesłanie sporej ilości danych, są ważniejsze rzeczy do oglądania niż każde możliwe 100m^2 powierzchni mórz - wątpliwe. Woda słabo poddaje się kompresji wideo. Ostatecznie owszem, znalazły się jakieś jasne pływające elementy (ok 20m) na jakimś zdjęciu z satelity wykonanym po 6.5h po starcie z Kuala Lumpur przez chinczyków, ale wysłane na to miejsce helikoptery nic już nie znalazły, a żadne inne państwo nie przedstawiło swoich zdjęć.
I teraz co na to jeszcze radary wojskowych?
Ale co to może znaczyć? Tak naprawdę prawie na pewno to co ‘zobaczyły’ radary wojskowe wylądało zupełnie inaczej niż trójkąt równoboczny. To tylko oficjalna interpretacja.
Co stało się moim zdaniem?
Myślę że to test nowej broni, cloaka elektromagnetycznego, pokaz siły zaawansowanego zagłuszania fal nie tylko nadawanych, ale także odbitych. Jakiś rodzaj iluzji, powodującej niemożliwość nawiązania komunikacji z ziemią z poziomu samolotu, oraz niewidoczność radarową. Co dokładnie zobaczyły radary wojskowe pewnie nie dowiemy się nigdy, wiadomo jedynie że przestały widzieć samolot.
Druga (moja) hipoteza mówi, że z jakiegoś powodu (ultra złośliwy piorun kulisty, atak terrorystyczny, eksplozja) samolot stracił calą elektronikę, może się rozsypał, może spadł na głucho, a radary na ziemne tego nie wyłapały bo po prostu nie mają (pomimo PRu) takiej rozdzielczości, może akurat wszystkie są w remoncie, może sabotaż, może wirus. Być może uległ samozapłonowi ładunek zawierający baterie litowe. A może po prostu za bardzo ufamy swojej technologii
Last but not least, zapewne napisana też zostanie niejedna książka na temat życiorysów osób zaginionych podczas tego lotu i ich roli w historii ziemi. A może, jeżeli operacja się udała, o niczym więcej się nie dowiemy.
Zdaje się że ostatnio więcej wpisów się nie-pojawia niż pojawia. Tzn pojawia się, wisi kilka dni, czasami tygodni, po czym przy następnej okazji stwierdzam że napisałem bzdurę, i ukrywam. I ostatnio chyba więcej jest takich ukrytych, nie-opublikowanych niż faktycznych wpisów tutaj. Napisałbym że te które czasami się odkrywają powinny być przynętą, nagrodą za regularne odwiedzanie tej strony, ale nie napiszę tego. Bo możecie tu nie wchodzić, a ja wreszcie będę miał spokój, i brak ciśnienia wewnętrznego że znowu coś trzeba by zaktualizować.