W poniższym filmie jako drugi (od 1:08 do 2:30), prezentowany jest projekt Jacka Rynia, którą miałem przyjemność współrealizować. W drugiej minucie nawet się na chwilę pojawiam.
https://vimeo.com/70105120
Śmiejo się ze mnie że paranoik, że kto by się tam interesował poczynaniami takiego małego żuczka jak ja. A ja wam mówię że śledzą, bardziej masowo niż możemy podejrzewać (choć ostatnio zaczyna się o pełnej skali tej operacji mówić bardziej). Ponieważ w samym centrum szpiegowania jest facebook, który pozwala profilować miliardy ludzi bezbłędnie i z automatu, staram się nie podawać na nim żadnych ważnych danych osobistych, zwłaszcza po tym jak już raz miarka się przebrała i po którymś 'spiskowym' poście moje konto zostało zablokowane, z możliwością odblokowania po podesłaniu skanu dokumentu (serio). Założyłem więc drugie konto, korzystając z adresu mailowego, którego nie używam do praktycznie niczego innego. Adres, zbudowany w postaci xxx@yyy.com, ma jednak założoną pułapkę. Ponieważ domena yyy.com nie hostuje żadnej strony www, i nie jest nigdzie ale to nigdzie podlinkowana, liczba 'przypadkowych' odwiedzin jest równa zero. Co więcej, za każdym razem, gdy ktoś tą stronę odwiedzi (a stać się to może tylko jeżeli kogoś zainteresuje mój email) na swoją podstawową skrzynkę dostaje emaila z takową informacją, przez co mogę śledzić zależności przyczynowo skutkowe. Dziś akurat musiałem podać komuś maila na facebooku, wykorzystałem więc adres facebookowy, który i tak OniZnajo. No i oczywiście po niecałych czterech godzinach (przed 11 czasu polskiego, po 16 czasu lokalnego), ktoś z Waszyngtonu postanowił sprawdzić gdzie w zasadzie hostuję pocztę, której adres podałem w PRYWATNEJ wiadomośći na FB.
adres 23.22.210.92
using Mozilla/5.0 (X11; Linux x86_64) AppleWebKit/537.1 (KHTML, like Gecko) Chrome/21.0.1180.75 Safari/537.1
Podobnież interesujące było co ujrzałem, wykorzystując mojego maka jako dostawcę internetu po kablu dla mojego blaszaka. Używam na maku firewalla który reportuje mi podejrzane próby połączeń, i byłem zaskoczony procesem o nazwie ftp-proxy który próbował się połączyć (zupełnie znienacka, nie robiłem nic związanego w najmniejszym stopniu z FTP) z adresem 65.74.27.130, który wg infosniper ulokowany jest tu ...
Muzyka, a przynajmniej ta część zwana powszechnie muzyką Elektroniczną, przeszła na przestrzeni ostatnich 10-15lat kolosalną przemianę. Wystrzeliła gdzieś w kosmos całkowitej dowolności. Aktywny muzyk ma dziś pod palcami
Dziś jedytny sprzet jaki jest potrzebny do rozkręcenia imprezy to wzmacniacz i glosniki (i jakikolwiek DAC, może być komórka, tablet albo laptop, chyba że bawimy śie w źródła analogowe). W epoce początków muzyki elektronicznej, na scenę potrzeba było przytargać pół ciężarówki sprzętu, dużo kabli i wymagało to ogólnie pewnego samozaparcia. Dziś w zasadzie wszystko to może robić software. Nie potrzeba też wzmacniacza i głośników, ani nawet imprezy, wystarczą słuchawki.
Gdzieś tam pozostaje pytanie o autentyczność, o wyróżnik prawdy, co się odbyło, a co jest tylko generowane przez algorytm strojony statystycznym biofeedbackiem. Ad-wordsy, semantyka stosowana w imię komercji. Być może w przyszłości, pośród każdej grupy przedszkolaków/gimbazy/studentów pojawi się ktoś kto dla uzyskania prestiżu będzie przepuszczał swój dzwięk przez jakiś wybitnie zepsuty kabel, nagrywając output na jakiś archaiczny recorder typu taśma
Podróż, ciąg dalszy, dobroć bez końca. Ciekawy jest obrót rzeczy poza facebookiem. Ten 'W' pewnie też jest ciekawy, ale jakże przewidywalny. Już teraz sprzedawane są na tysiące pakiety boto-ludzi, fałszywych osobowości dodających na facebooku wyglądające osobiście tresći. Jeżeli masz w gronie swoich znajomych choćby jedną osobę której nie kojarzysz z twarzy lub innych sytuacji, prawdopodobnie masz w gronie znajomych bota. Odpowiednie bot-nety są na sprzedaż i sprawienie aby 17500 ludzi zainteresowało się 'na start' danym tematem to kwestia paru dolarów. I teraz nie działa już mechanizm doboru według znajomości, bo oglądasz rzecz już nie jako znajomy człowieka który opublikował własnoręcznie wytworzony film. Świat jest już na to za duży.
Tak więc to mniej więcej słychać na facebooku. Dla odmiany w prawdziwym internecie generalnie fake'owanie aktywności opłaca się tylko polującym na pierwszą stronę wyników w google. Reszta uczciwie klepie content.
Za klepiących content nie uważam tych którzy wysilają się tworzeniem treści które następnie oddają na własnoćć pewnej korporacjii na f, która wyświetla te treści tylko wewnątrz ogrodu otoczonego murem osobistej autoryzacji.
Skoro termin ważności tej historii właśnie przeminął, pora pomówić być może o tak zwanym końcu świata.
Ostatnio na fejsuniu JagBot zapytał: "Kto w zasadzie powiedział, że świat ma się skończyć w 2012?"
Jaki był związek tej daty z końcem 144 000 dni z kalendarza zamierzchłej cywilizacji południowej Ameryki.
Ponadto w ramach ćwiczenia zwrócimy uwagę na to jak wiedza o harmoniczności, fraktalnej naturze cyklu, nie zajmuje specjalnie środków masowego przekazu.
Klasyczna, katastroficzna narracja wskazywała na koniec kalendarza, dzień gniewu bożego który być może nastąpi, opierała się na lęku. Na perspektywie rychłej utraty wszystkiego co jest nam bliskie. Wskazywano na możliwość zajścia gwałtownych zmian klimatycznych
Ale kto jednak wyłonił tą akurat datę, i wyrył ją na stałe w globalnej świadomości? Nie, nie byli to majanie. Co prawda wikipedia zdaje się śledzić pokrywanie się końca 13 b'ak'tuna (394 lata, 13.0.0.0.0 ) z tą datą, ale nikt wewnątrz naszej cywilizacji nawet nie zdawał by sobie z tego sprawę gdyby nie proroctwo Terrenca McKenny z 1975 roku.
McKenna był etnobotanikiem. Śledził pochodzenie świadomości na Ziemi, opisywał proces rozpędzania się kultury w ciągu ostatnich kilkunastu tysięcy lat - wskazywał na rozwój mózgu spowodowany tym, iż ludzie odkryli że stany których doświadczali wspólnie, jako szczep, plemię, które pod opieką szamana spożywało wspólnie określone gatunki roślin i grzybów, co w efekcie spowodowało wykształcenie języka, i adaptacje części mózgu do operowania na zestawie abstrakcyjnych pojęć w komunikacji.
Chodzi z grubsza o to że o ile u wielu rozwiniętych gatunach zwierząt obswerujemy np. okrzyki oznaczające zbliżanie się drapieżnika, wołanie o pomoc albo okrzyk przywołujący typu 'znalazłem tutaj coś ciekawego', o tyle nasi przodkowie, przeżywający wspólne podróże przy ognisku, zaczęli sobie opowiadać o rzeczach nienamacalnych, a także wzajemnie rozumieć swoje wizje. Dzięki tym doświadczeniom ludzie nauczyli się współpracować przy większych projektach a przez dalszą specjalizację gwałtownie wysunęli się na pozycję dominującą na planecie ziemia. Teraz, dwa millenia po Chrystusie, za którego czasów już dawno wszystkie smoki zostały wytępione z powierzchni Ziemi, nasza podróż zaczyna nabierać nowego pędu w miarę jak odkrycia fizyki kwantowej, do rozumienia której potrzeba już od młodości wykształcać aparat poznawczy.
Jedną z flagowych teorii McKenny, poruszającego się po McLuthanowskiej przestrzeni kultury, była tak zwana 'Timewave' - abstrakcyjna wartość której jednostką miało być 'Novelty', ilość nowo powstałej informacji na ziemi. Odwrotność stabilności. Obserwowana entropia układu rośnie stopniowo, pod naporem nieprzewidywalnych, kwantowych zjawisk pojawiających się znikąd i burzących stabilność układu w pewnym stopniu. Ciągły napór drobnych przeciwności o charakterze szumowym, i większe tąpnięcia spowodowane rezonansami czynników. Matematyczne działanie funkcji z programu Timewave nie są dla mnie jasne, ale można w przebiegu tej funkcji, powiązanej z czasem, podążać za pewnym trendem, związanym z etapami rozwoju ludzkości. Duże wydarzenia, w istotnym stopniu zmieniające dzieje ludzkości, wydawały się korelować z minimami funkcji.
Można w te wykresy wierzyć lub nie, osobiście radzę zachować sceptycyzm, korelacja zdaje się być dość luźna a funkcja TimeWave może tak naprawdę dać dowolne rezultaty, zależnie od pewnego zestawu danych początkowych. McKenna wprowadził swój zestaw parametrów, oparty o liczbę 384 z I-Ching, i osadził je o zestaw historycznych punktów odniesienia. Funkcja ma charakter fraktalny i stara się uwidocznić pewną ukrytą wibrację. Można ją obserwować w różnych skalach - i tak objawia się jej fraktalność - w każdej skali czasu wykazuje pewną charakterystyczną, pseudolosową tendencją.
Plus dla tych którzy zauważyli że przedostatni obrazek nie dotyczył timewave zero tylko fali morskiej - ot taka mała wrzutka, dla przypomnienia że tym razem zajmujemy się nie nauką, a kulturą.
Asymptotycznie dążący do zera charakter funkcji Timewave miał sugerować nasze asymptotyczne przejście do jakiegoś nowego wymiaru istnienia. Wyobrażenia tego momentu kojarzono między innymi z Singularity (pojawieniem się Osobliwości Kurzwiella - moment narodzin sztucznej inteligencji), z nadejściem Obcych, z wynalezieniem maszyny do podróży w czasie. Z czymś co może zmienić nasz stosunek do wiedzy, informacji, z jakimś punktem przełomowym samo-zrozumienia nas jako istot zawieszonych w wielkim dziwnym wszechświecie.
McKenna, badając przebieg funkcji TimeWave na osi czasu odkrył, że w stosunkowo niedalekiej przyszłości miało mieć miejsce przejście funkcji przez pewien bardzo ważny, z matematycznego punktu widzenia punkt, mianowicie zero. Pierwsze wyliczenia wskazywały gdzieś na późny 2012, ale już po publikacji okazało się że w podobnym miejscu wypadał także na trop Majański. Stałe w programie rysującym krzywą zostały poprawione tak, aby wskazywać na 21 grudnia 2012. Od tej pory mem zyskał potężną ideę, galaktyczne przesilenie, nie tylko jako wynik działania jakiejś funkcji, ale także jako koniec jednego, a początku kolejnego cyklu.
A jednak koniec kalendarza to taki nośny temat, i postanowiono sprzedać go strachem. Podsycając wieści związane z kataklizmami, spadającymi ciałami niebieskimi, trzęsieniami ziemi i ogólną rozwałką.
Mainstream przemielił mem o końcu ery i uprościł go, sprowadzając do końca świata. Z poczatku nowego cyklu, narodzin następnego epizodu, przejścia przez oś galktyki, został jedynie kataklizm, który się nie odbył. Moment, zaplanowany jako święto z okazji wkroczenia w nowy etap dojrzałości naszej cywilizacji, zostało obrócone w dzień w którym na szczęście nie zgineliśmy. O pochodzeniu i znaczeniu tej daty w kulturze masowej nie mówi się, a nazwisko McKenny zapewne nie pojawiło się w telewizji 2012 ani razu.
Nie chodzi mi już nawet o samego McKennę, to wszystko tylko zabawa symbolami. Szkoda mi tylko że na płaszczyźnie spektaklu nikt nie rozegrał tego ciekawiej, była to doskonała okazja edukacyjna, a być może wyjątkowa okazja do zapoznania się ze starożytną chińską nauką I-Ching, Księgą Przemian, o której pierwsze dokumenty sięgają grubo ponad drugie millenium przed Chrystusem. Odwieczna pogoń pomiędzy yin i yang, aka elektron neutron, aka światło ciemność, aka kobieta mężczyzna. Kod Graya, żadnych odcieni szarości. Ruch. Ciągła przemiana.
Fraktalna funkcja może przekroczyć zero - taflę lustra, co więcej, może robić to wiele razy na przestrzeni różnych faz cyklu galaktyki. W miarę, jak droga mleczna przechodzi podcykle i supercykle swojej wibracji, odmierzanej atomowym zegarem przemian, różne fale modulują 'teraz', ulotny punkt po którym przychodzi surfować naszej świadomości. Nawet, jeżeli nie przychodzi do głowy lepsze określenie niż, daje nam odczuć swoje istnienie jako kosmiczne buczenie, dron wywołany obrotami planety, cyklami księżyca, pulsacjami słońca itp.
Być może singularity zostało osiągnięte. Na pewno niejeden eksperyment został przesądnie zaplanowany na tą datę. Być może kilka z nich się powiodło. Przy obecnym szumie śmieci informacyjnych i tak byśmy się o tym nie dowiedzieli.
Ci, dla których symboliczne gesty, święta, okazje mają jakieś znaczenie, obchodzili swój własny dzień 21 grudnia 2012, ci, którzy rozumieją że proces ciągłej przemiany nie uznaje granic numerologii, nie trwali w oczekiwaniu - lecz z otwartymi oczami obserwowali zmiany które zachodzą w naszym świecie, z logarytmicznym przyspieszeniem, jak zawsze kiedy obserwator zbliża się do rdzenia torusa.
Co tam u mnie? A więc żyję. Dziś akurat był malutki przełom bo i Piskunowi udało się uruchomić zapis i odczyt kart SD na płytce, jak i mi udało się uruchomić układ odpowiedzialny za sprawy sieciowe na tyle, żeby odpowiadał na pingi. Wciąż mie zachowuje się do końca przyzwoicie.
This is supposed to be a digital signal.
And it works.
We are star stuff.
O setach Acid Anonymous pierwszy wspomniał mi chyba Aftanas, w międzyczasie liveakty Rinse zaczęły krążyć po sieci. Tu inny kąsek, chociaż zadziwiająco ciężko
o artystach z tego kolektywu czegokolwiek się dowiedzieć. Jest to zresztą znamienne dla tekowego podziemia, to ich kamuflarz, dawać tylko zupełnie niezbędną ilość informacji,
pojedyncze hashtagi, symbole graficzne o charakterystycznym stylu (białe symbole na czarnym tle, motywy spiral, motywy sztuki prymitywnej, symetrie, nawiązania do kompleksu militarno-przemysłowego. Free tekno to muzyka buntu i wolności,
to walka asymetryczna na przestrzeni dusz. Ale zacznijmy może od czegoś przyswajalnego
Sylwestra spędziliśmy w kinie, oglądając m.in. krótki dokument o Arminie van Bórenie. Tam muzyka była dla przyjemności, deszcz dopaminy, ekstaza, młode
piękne ciała wijące się w rozkoszy. A jednak ta obrzydliwa pustka, brak treści, brak pobudzenia do wyobraźni, chyba że ktoś jest w stanie spędzić noc wyobrażając sobie lot
nad chmurami, panie i panowie, gra DJ nr 1 na świecie wg DJ Mag TOP 100, rączki do góry.
Znalazłem na szybko zwiastun filmu ale w zasadzie zwiastun opowiada 100% historii całego filmu, film 'A year with Armin Van Buuren' składa się mniej więcej z tego zwiastuna puszczonego około 10 razy. :
nope.jpg.
Prawdopodobnie to bogactwo lokalnej przyrody, ale w Trójmieście chyba mimo wszystko więcej do powiedzenia ma scena psytrance. W odróżnieniu od hedonistycznego transu komercyjnego,
psytrance odwołuje się do wartości kontaktu z naturą, życia w zgodzie ze sobą i wzajemnego szanowania (i pięlęgnowania) swoich inności i różnorodności. Muzyka psytrance wyraża
kosmiczną jedność ludzi, opowiada o podróżach dusz, daje nadzieje na kontakty z kosmitami.
Psytransowcy wyróżniają się wykształceniem dość spójnej kultury wizualnej, z rozpoznawalnymi kodami o przypisanych mało konkretnych znaczeniach, czytelnych z wewnątrz grupy
ale widocznych jedynie jako znak przynależności do grupy z zewnątrz. Dość to skomplikowane ale polityka sceny też łatwa nie jest bo grupy rywalizują o klienta
(o ludzi którzy zdecydują się przyjechać na wezwanie do fiesty). Ciuchy i dodatki są drogie, podobnie jak wegetariańskie żarcie i zajęcia z medytacji transcendentalnej więc jest to
klient o którego czasami warto zawalczyć, coraz częsciej zdarza się że przyjeżdzają także goście z zachodu wydać parę funtów czy euro więc od organizatorów oczekuje się także
zapewnienia odpowiednich dekoracji, wynajęcia od specjalnych malunków do oglądania w świetle ultrafioletowym, zaproszenia artystów od dekoracji specjalnymi nitkami itp, co
wspomaga budowanie tożsamości wizualnej, być może tu tkwi recepta na sukces tej recepty.
Zastanawiałem się czy dać tu jakiś bardziej współczesny psytrans, ale przypomniał mi się świetny set na który ostatnio trafiłem, pochodzący od jednego z moich
ulubionych artystów tego nurtu, nagrany w moim ulubionym roku jeśli chodzi o muzykę.
To może tyle tytułem wprowadzenia, prezentacji tła. Teraz chciałem opowiedzieć o setcie od którego ten wpis się miał zacząć wpis.
Mój brat znalazł na to dobre słowo, muzyka 'opresyjna'. Dla wielu ludzi jest nie do pomyślenia że można katować się tym łupaniem dla przyjemności. Może dlatego najpierw
chciałem najpierw zapewnić jakieś dodatkowe punkty orientacyjne, bo tu jazda jest nieco ostrzejsza.
Spirala mogłaby poruszać się powoli, ale nie musi, wystarczy że jest widoczna. Dlatego na hardtekowych imprezach często jakaś dobra dusza gdzieś na widocznym miejscu umieszcza
tego typu symbol graficzny, dla niektórych zgromadzonych może być to jedyny kontakt z zewnętrznym światem, punkt zaczepienia, nadzieja na powrót. Cel. Koncentracja uwagi.
Bardzo szybka, bardzo monotonna, często oparta na częsciowym przestrze muzyka, w której pozornie prawie nic się niedzieje, a jednak także wprowadza w trans. Tylko ten trans jest
inny, podszyty niepokojem, sugerujący zagrożenie, budzący lęk. Przywołujący obrazy wojny i cierpienia.
A więc dobrze, istnieje też taka muzyka. Tylko po co ktoś miałby chcieć jej słuchać?
Dla mnie osobiście jest to pewnego rodzaju medytacja nad cierpieniem. To trochę jak odprawianie różańca - musi zadać ci odrobinę cierpienia, musi wymagać od ciebie dawki
wysiłku, aby móc zyskać magiczną moc koncentracji i przetwarzania energii. To metoda na stawienie czoła lękom. Rytułał na odpędzenie demonów. Po kilku godzinach pobytu na
głębinach przeżywania także przerażających rejonów ludzkiej jaźni przestajemy się bać, moce rzeczywistości tracą nad nami wpływ, bo wiemy że człowiek jako samodzielna jednostka
może i musi czasami postawić opór siłom zła. To muzyka ucząca odpowiedzialności poprzez pokzaywanie konsekwencji kierunku w którym aktualnie zmierza nasza cywilizacja. Słychać
w niej pracujący silnik spalinowy, z każdym stukiem tłoka pozbawiający planetę zasobów ropy, słychać w niej ciężarówki wydobywające z głębokiej ziemi rudy platyny, pracę robotników,
strzały karabinu, przemarsz kordonu policji. Zło od którego odwracamy oczy to zło któremu pozwalamy dziać się bezkarnie.
Hardtekowe soundsystemy spodziewają się ataku, żyją w gotowości. W każdej chwili sprzęt może zostać zniszczony, ukradziony, zatrzymany przez policję rozbijającą nielegalne imprezy, odbywające się w zesquotowanych magazynach,
rzeczywistość może się rozpaść w każdej minucie. A jednak spirala wciąż wisi, w generatorze wciąż jest trochę ropy, którą spalamy aby uwolnioną energię przekierować jako pulsy kinetyczne basu z głośników,
i aby kręciły się placki winyli. Technologia w służbie przemiany jaźni. Twarzą tej legendy są Spiral Tribe, soundsystem z anglii który przegoniony przez Policję z wysp spakował się
do vana i ruszył w europę opowiadać o dobrej nowinie. Nowina ta to 'odkryliśmy metodę na uwalnianie'. I szerzyć ją budując network23 i motywując do działania kolejne ekipy. ( Desert Storm, Tomahawk, Sound Conspiracy). W podróży na południe europy dali podwaliny sceny m.in. we francji włoszech, czechach, rozpoczynając cykl imprez pod nazwą CzechTech
Free Tekno jest nurtem ekstremalnie liberalnym, z dużym wsparciem dla anarchizmu i brakiem poszanowania autorytetów. Wita z otwartymi ramionami ludzi których
nie byłoby stać na bilet wejścia, albowiem koszt organizacji tych imprez jest częstokroć znacznie niższy niz w przypadku nieco bardziej 'mainstreamowych' odłamów tanecznej muzyki elektronicznej.
Częstokroć odbywa się to w warunkach ekstremalnego minimalu - generatorek, wzmacniacz, kolumna, i stolik dla dj gdzieś z boku, często schowany gdzieś za głośnikami. Ukryta lokacja
imprezy, ukryta scena, anonimowy schowany dj i muzyka, jeżeli chcesz, zatrzymaj się, posłuchaj, przeżyj historię którą mamy do opowiedzenia. Jeżeli nie chcesz, idź dalej swoją
drogą, tu nikt cię nie trzyma.
No to koniec świata mamy za sobą, ja osobiście go przespałem, zapomniałem nawet zaopatrzyć się w choćby butelkę wody na zapas, no ale nic. Dziś chciałem napisać na temat
bardzo ostatnio popularny tj, piractwo.
Piszę w odpowiedzi na modne ostatnio głosy wskazujące na legalność w świetle polskiego prawa wymienianiai się muzyką i filmami. Otóż ja osobiście poglądy mam nieco kontrowersyjne.
Z mojego punktu widzenia, osoby która od samego początku swojego tworzenia muzyki i filmów zakładała że będzie je udostępniać za darmo wszystkim
zainteresowanym, i blisko od 15 lat ma w sieci
swoje mp3, do ściągnięcia, legalnie, wcale nie cieszy powszechność nastawienia 'wszystko powinno być darmowe'.
Otóż nie, uważam, że jeśli twórca życzy sobie za płytę CD 45 pln, to jest
jego święte prawo, i należy je uszanować, ewentualnie po prostu nie słuchać jego muzyki. Z mojej perspektywy zrównywanie twórców którzy postanawiają dzielić się za darmo tym
co robią i tych, którzy postanawiają swoją twórczość sprzedawać, jest szkodliwe (zwłaszcza że odbywa się wbrew woli tych drugich). Możnaby to nieco przewrotnie porównać
do nieuczciwej konkurencji - jeżeli konkurencyjną przewagą np. mojej muzyki nad muzyką Rihanny jest to że moja jest za darmo, to mówiąc 'nie ważne co na to twórcy, cała muzyka
powinna być darmowa' to w jakiś sposób godzi to w moje dobro. Ot takie 0.03pln
Gdzieś koło poniedziałku dostalem smsa z namiarami na imprezę. Wiadomość była od zaufanej osoby a o imprezie owej w międzyczasie słyszałem
gdzieś w enternetach, że w redłowie coś ma się dziać. Możecie nazwać mnie hobbystą, ale lubię śledzić podziemie. Ostatnio z wielkim zaciekawieniem przeczytałem od deski do deski w kilka dni pierwszą książkę od czasu IDORU, mianowicie UNDERGROUND, o scenie hackerskiej, i to był taki eye-opener, to, o czym śniłem mając pierwsze przebudzenia połączonej świadomości jako dzieciak, to nie były tylko sny. Wchodzenie umysłem w maszynę i przejmowanie kontroli nad losami innych ludzi, a jednocześnie na pierwszym planie sylwetki konkretnych ludzi, i jest jest dobry celebrity bonus, polecam.
Wracając do gdyni, śledząc lokalny repertuar imprezowy trafiłem już na hasło redłowo i teraz, mając dalsze potwierdzenie lokalizacji, i wiedząc z jak pewnego źródła jest to pakiet informacji, nie miałem wyjścia, musiałem poczynić trud odnalezienia tego venue.
Nie miałem innego wyjścia? Oczywiście że miałem inne wyjście, mógłbym siedzieć w domu i piąty dzień z rzędu spędzać na strojeniu mojego nowego systemu audio. Nowy setup na razie zapowiada się wyśmienicie, ale nie o tym miała być mowa.
Ostatecznie wciskając dwie partyjki TA:Springa w trybie FFA udało mi się opóźnić wyjście z domu na tyle by znaleźć się około północy na
stacji bęzynowej w redłowie, rozważając za i przeciw próby podejmowania samotnie takiej misji jak odnajdywanie jakiegoś bunkra w lesie, ale ostatecznie postanowiłem sprawdzić jak się sprawy mają w moim rodzinnym mieście obecnie.
Za i przeciw rozważałem jeszcze kilkukrotnie, przedzierając się od dwudziestu minut przez las na kępie redłowskiej, gdy telefon na bazie
samego gps podawał mi bardzo nieaktualne dane i w rezultacie zamiast prosto do morza doszedłem aż do jakiejś rzeki, fosy, za którą
zbudowano twierdzę z kamerami i wysokim płotem. Stamtąd wylądowałem w orłowie, gdzie wciąż daje się prosto wejść na klif.
Muszę powiedzieć że sam widok i dzwięk spokojnego morza w noc zaduszek, oświetlonego jedynie światłem księżyca, z widocznością jakieś
pół kilometra, dalej już jednolite aż po sklepienie szare niebo pełne chmur, z Klifu ma się widok totalny na zatokę bałtycką, IMAX rzeczywistości, 180' nieograniczonej przestrzeni przed tobą i wiatr. Za tobą las.
A ja wiedziałem że gdzieś w tym lesie usłyszę dziwęk spalinowego generatora prądu. Z jedynego opisu lokalizacji bunkra jaki udało mi się
wygooglać wynikało że kilkadziesiąt do stu metrów od morza wgłąb lasu znajduje się wejście. Gdy w końcu po ok 50 minutach marszu usłyszałem generator, zdziwił mnie brak innych odgłosów. Szum morza interferencją miliona uderzeń kropli wody o siebie zagłusza wszystko w dość szerokim zakresie w środku nocy, nawet gdy wiatr jest niewielki. Próbując rozejrzeć się po okolicy uświadomiłem sobie że stoję plecami
odwrócony do sporej wielkości ukrytej bramy bunkra. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy ale ciemniejsza plama w rogu wskazywała na możliwe wejście. Po spojrzeniu w dolinę zauważyłem znajome światło wyświetlaczy telefonów komórkowych i papierosów, jakieś ściszone głosy zdradzały lokalizację eventu ale najpierw postanowiłem sprawdzić dokąd prowadzą drzwi za mną. Włączyłem latarkę telefonu już w środku otworu, i moim oczom ukazał się krótki korytarz pełen jakichś typowych zwęglonych odpadów, korytarz zdawał się zakręcać. Przeszedlem przez ciasnawy otwór w zamurowanych drzwiach i spojrzałem w głąb korytarza. Był dłuższy niż pierwszy, po prawej stronie mijało się kolejne
pomieszczenia, w tym jedno wyglądające na szatnię, w połowie drzwi prowadziły do następnego koryarza i znowu kilka małych odnóg, i znowu korytarz, rozwidlenie. Bunkier był większy niż podejrzewalem, ściany były z betonu i nawet sufit trzymał się nieźle pomimo pożaru jaki ewidentnie miał tu miejsce jakiś czas temu, nie było czuć śladów bęzyny ale może wypalenie miało miejsce dawno temu, w każdym razie miejsce
wydawało się sterylne, jakby najgorszy grzyb pająki i szczury straciły pożywienie podczas pożaru, nie było też czuć typowego dla niektórych dziur tej klasy zapachu ekstrementów. Gdy światło mojej latarki omiotło jedno z przejść rozległo się szczekanie, raczej małego, domowego psa. Pies poszczekiwał kiedy rozważałem czy iść przywitać się z właścicielem, czy nie. Nie sądze żeby w środku mogło być więcej niż dwie czy trzy osoby, a więc nie była to na pewno właściwa impreza. Przepraszam za najście, pomyliłem bunkry, dobranoc, życzę miłego wieczora.
Po trzech minutach marszu w dół doliny minąłem pracujący generator, ale był nieźle zamaskowany bo go nie zobaczyłem. Przed samym wejściem znadował się kilkunasto osobowy tłumek ludzi, z wnętrza dolnego bunkra wydostawała się muzyka. Byłem na miejscu.
Wnętrze drugiego bunkra przypominało ten pierwszy, choć na wejściu zaskakiwała spora różnica wysokości przez co mało nie porwałem sobie
spodni. Tym razem w bunkrze był ruch, w zasypanych lub ślepych odnogach umieszczone były dla orientacji świeczki, a w powietrzu rozchodził
się znajomy dzwięk acid house z aspiracjami do techno.
Dancefloor nie był duży, podejrzewam że może tam wejść maksymalnie 50-60 osób było może 30, ale było całkiem przyjemnie. Minimalistyczne oświetlenie, dyskretny barek, wizualki puszczone z projektora przywiązanego sznurkiem ze snopowiązałki do wielkiej cegły, gramofony, pomimo niskiego sufitu i pojedynczych palących dało się wytrzymać jeśli chodzi o tlen, co samo w sobie budzi respekt bo do 'wolnego powietrza'
dzieliło nas pewnie ze 30m ciasnego krętego betonowego korytarza pełnego ludzi. Bunkier musiał mieć jakiś system wentylacyjny prawdopodobnie związany z tymi dziwnymi ślepymi zaułkami. Pomimo pewnych nierówności i wystających pozostałośi po różnych metalowych konstrukcjach w ścianach (co niewątpliwie ułatwiło montaż kolorowych światełek zmieniających smutną piwnicę w klub)
typ przebrany za siły specjalne, typ udający czarnoksiężnika, koleś z 40cm irokezem w koszulce 'stay up forever'.... Tak, wszystko było
na miejscu.
To tyle jeśli chodzi o wątpliwość że dzisiejsza młodzież nie umie się bawić. The future looks good and wild.
Przy okazji potwierdziły się moje obawy - byłem pewnie o jedną trzecią starszy niż średnia wieku uczestników.
To poczucie bycia nie na miejscu gdy organizator podchodzi i zaczyna przyjacielsko (pozdro) sondować po co w zasadzie tu jestem, bo impreza ma charakter prywatny i poza jakąś paczką znajomych którzy zostali zaproszeni, nikt z zewnątrz w pewnym sensie wcale nie musiał się pokazywać Gdyby przyszło o 20 osób za dużo, cała akcja mogłaby wziąć w łeb, jakieś prywatne ścieżki garstki przedsiębiorczych ludzi mogłyby zostać poplątane bardziej niż by chcieli. I tu właśnie widzę przyszłość. Szkoda tylko że powoli robię się na to za stary.
Z cykly dziś w biurze:
Szykuję sie właśnie do napisania framweworku w Processingu, służącego do wyświetlania tekstu na wyświetlaczu ciekłokrystalicznym. Nie
zacznę od początku tej, bo byłaby ona wtedy zbyt nudna, opowiem tylko nad czym pracowałem dzisiaj.
Wyświetlacze LCD w postaci 'klasycznego' alfanumerycznego 16x2 (max 20x4), cieszą się popularnością, z racji kilku cech, takich jak
dostępność dokumentacji, powwszechność używanego 'API' (do tego jeszcez wrócimy - wszyscy skopiowali rozwiązanie Hitachi (?) I stało
się ono de-facto standardem.
Do Thinklitez, chcieliśmy więcej, Piskun zamówił więc jakiś wyświetlacz graficzny, Trochę strzał w ciemno podytkowany nieco dostępnością podzespoułu na Polskim rynku, ale prawdopodobnie jednak nada się nieźle do naszych potrzeb. Jest to wyświetlacz oparty na
HDcostamcostam który podobno w ogólnej zasadzie działania i pinoutem jest kompatybilny z ilomaśtam innymi wyświetlaczami, typowo dość małymi, nasz ma 128x160 pikseli i od przyszłego tygodnia będę pewnie prototypował jakąś sensowną metodę 'obrotu' wyświetlacza tak,
aby móc traktować go jako 160x128 pikseli bez zbędnej utraty wydajności na jakieś przekształcenia, które na pewno można wyeliminować
jakimś sprytnym pomysłem. Jednocześnie musi to być zrobione tak, aby ów sprytny pomysł dało się wymienić na inny, sprytniejszy pomysł,
kiedy takowy zasygalizuje swoją konieczność.
Przedstawię może jednak jakieś tło do tej historii, spróbuję bardzo pobieżnie. W przeciwieństwie bowiem do 'starych dobrych' 16x2,
wyświetlacze graficzne często różnią się znacznie pod względem dos†epnych funkci. Można więc kupić wyświetlacze które oprócz komend, pozwalających na ustawienie piksela, dają ci także możliwość narysowania linii, prostokąta, a czasami nawet koła, o zadanym kolorze.
. Dzięki takim funkcjom, wyświetlacz można obsłużyć względnie prosto z poziomu mikroprocesora, o których cały czas mowa.
Mikroprocesor robi czasami dość dużo różnych rzeczy naraz, w wielu z nich pomagają mu wbudowane peryferia, kanały DMA, skomplikowane
hierarchie przerwań, ale wciąż dość dużo operacji trzeba wykonać 'ręcznie' za pomocą stosu i zestawu szybkich, jednocyklowych rejestrów. Takie ręczne liczenie np. gdzie zaczyna a gdzie kończy się krawędź koła, dla każdego z np 128x160 pikseli (szbki cmdtab do
kalkulatora) = 20480 pikseli. Do tego pamiętajmy że fajnie mieć po bajcie na R G i B, daje nam >60kb buffor.
60k to nie jest jakoś dużo w porównaniu do ponad 6M gdy mowa o HD, ale w świecie embedded zasoby są ograniczone.
Tyle wstępu, i teraz moje zadanie na dziś: zanim nie ząłem pisać emulator, chciałem upewnić się że rozumiem model koloru jakiego użyć chciał sterownik wyświetlacza.
Nasz wyświetlacz, jak się szybko nie posiada najprostszych nawet funkcji graficzych, nie uświadczysz ani koła, ani linii, ani nawet funkcji ustawienia pojedynczego piksela niestety nie ma, i stało się oczywiste że będziemy potrzebować pisać do bufora, bez tego ani rusz, bo sklecona naprędce funkcja putPixel(x,y,r,g,b) składającą się modła sę z szeregu roskazów najpierw ustawiających w okno pracy
układu piszącego do pamięci GRAM w kontorlerze wyświetlacza, co realizuje się ani tości w rejestry CASET i PASET, a następnie inicjując transfer danych komendą 0x2A ? po której należy wypluć ów felerny piksel.
Dało się odczuć, że projektujący ten system mieli określone założenia dotyczące tego jak zamierzasz pracować z ekranem, i jedyne w czym
zamierzają ci pomóc to scroll, z czego jeszcez nei wiem czy zamierzam skorzystać,
Ponieważ w aktualnym projekcie nie będzie nam potrzebne precyzyjne odwzorowanie koloru, stało się jasne że warto skorzystać z
zostawionej przez projektantów scalaka furtki do zmniejszenia bufora. Zamiast słać po 3 bajty odpowiadające za R G i B, możnta
skompresować nieco informacje i użyć koloru 16bitwego (paleta 65k kolorów), tak w latach 90 pracowały graficzne komputery osobiste, ponieważ ram był drogi, się poświęcić mniejszą ilość bitów na rozdzielczość kolorów. Podczas obecnie gdy w high-endowych produkcjach wideo spotkać można przesadnie wielkie głębie koloru w rodzaju 32bitowy float na każdą ze składowych koloru plus Aplha, dający niebagatelne 32bit*1920x1080*4(rgba)=33177600bajtów, czyli około 32MiB na klatkę, do wielu zastosowań (np dtp) wysarczał kolor i16bitowy w którym pierwszych pięć bitów przeznaczonych jest na kolor Czerwony, następne sześć na Zielony, ichcreszcie ostatnie cztery
na niebieski. 5 bitów czyli raptem 32 możliwości. Nie za dużo. Jeżeli np zamierzasz wyświetlić precyzyjnie jakiś motyw z nieznacznym gradientem typu niebo, to istnieje ryzyko że całe niebo może zawrzeć się np pomiędzy 23 a 25 rysując a kontury po widonokręgu. Na un uniknięciu takiej właśnie sytuacji wyraźnie zależało projektantom tego sterownika wyświetlacza, albowiem oferuje on serię funkcji skupiających się no detalach implementacji takich jak prąd driveró∑ na różnych etapach analogowego wysterowania alementów optycznych, możliwość tuningu kwarcu pod odbieranie sygnału wideo itp. Ogólnie nuda i z większości funkcji nigdy nie skorzystamy, ale możliwość zredukowania bufora jaki trzeba policzyć do 40kb to juź coś czym możnaby się zainteresować, może się przydać. Ponieważ liczyłem się
z tą możliwością w momencie gdy zacyznałem pisać kod, przejście z 24Bit na 16bit wymagało zmiany *3 na *2 w trzech miejscach oraz dopisania funkcji pakującej bity dla ciekawskich podaję wzór L (r&0x wejwiejre). W zasadzie od razu (po pierwszej kompilacji bez błędów) na ekranie pojawił się migoczący wesoło blonk migoczących (matrix style) znaków demonstrujący zasłysazny w sieci szybki generator liczb pseudolosowych, Wydawałob się to szybkim zwycięstwem ale niestety był pewien problem.
Litery owszem, dało się odczytać ale tekst był jasnofioletowy na ciemniofioletowym zamiast biało na czarnym, a zamiast mojego delikatnego gradientu
blue-green widać było w tle brutalne kloce pozornie przypadkowych kolorów. Coś było nie tak.
Datasheet wskazywał niewiele tropów ale gdzieś mignęła mi wzmianka o LUT do translacji kolorów pomiędzy formatami bitów. Trudnością było zgadnięcie że wypełnienie tabeli LUT wybraną paletą barw jest dla trybu 16bit obowiązkowe, i że bez niego obraz wygląda jak kupa. datasheet mówi o
maksymalnie 18-bitowym kolorze, czyli po sześć bitów na kanał (nie pełne 24bity jak trzeba mu wtedy słać dane), w trybie 16bit dla czerwonego i niebieskiego pośwwięcamy po jednym bicie aby nie marnować pasma magistr(i. Po wygenerowaniu liniowych przebiegów od zera do 31 (dla R) i od 0 do 63 dla Zielonego koloru (dobrze robią, w zieleni wzrok człowieka jest najczulszy), i wyeliminowaniu błędu w arytmetyce wyświetlania 0xFF zamiast 0xFF00, moim oczom ukazał się w pełni kolorowy obrazek testowy. LUT to bardzo potężne, choć trudne do maksymalnego wykorzystania narzędzia e. W trosce o jakość odwzorowania koloru pozwala dowolnie (w tym winwersji i innych dziwnych krzywych) zmapowanie podawanych mu 5-6-5 bitów. na dostępne 6-6-6.
Skoro temat już był rozgrzebany to wydałem jeszcez komendę ustawiania parametru Gamma, przy aktualnym prądzie świecenia wioczne różnice jasności barw były pomiędzy 0 a mniej więcej połową skali, podczas gdy droga od 50% do 100% zdawała się nie piąć już tak stromo. Po sprawdzeniu opcji pierwszej i ostatniej zostałem na ostatniej. Różnica w jasności środka była nieznaczna ale przynajmniej realizuje to analogowo driver i nie musiałem dobierać żadnegj drogiej obliczeniowo funkcji nieliniowej żeby to skompensować.
No to tyle, czwartek w biurze. zbr odmeldowuje się, przepraszam za niejasności, w razie potrzeby pytać.
Za każdym razem gdy google oferowało mi wybór zmiany domyślnego języka z Angielskiego na Polski, klikałem że nie. Nie interesuje mnie ściągaj.pl pobierz.pl ani inne serwisy kradnące ruch, nie interesuje mnie piąta największa wikipedia tylko po prostu wikipedia itp itp. Google sugerowało mi zmianę mniej więcej raz na dwa dni, ale pomimo mojej wytrwałości zmiana i tak nastąpiła. Pewnie niedługo nawet nie będą się pytać. Po prostu program stwierdził że skoro tak długo siedzę w polsce to po prostu MUSZĄ mnie bardziej interesować wyniki wyszukiwań w grafice spersonalizowane do lokalizacji.
Co przypomina mi sytuację sprzed jakichś sześciu, siedmiu lat, kiedy google dopiero testowało personalizację wyników i pierwszy raz można było łatwo zaobserwować 'glitche w matrixie' typu zupełnie inne wyniki wyszukiwania w zależności od komputera z którego wpisujesz zapytanie. Co ciekawe inna przeglądarka z tego samego komputera dawała podobne. Wtedy też wpisałem może trzeci raz 'Edirol V4' a wyszedł w image search krzyż, lokalizacja w polsce dała wyższy priorytet stronie 'Church Videos' zamiast oczekiwanego VJForums. Na szczęście po zalogowaniu anomalia ustąpiła.