Wojciech Staszewski (06-03-02
14:04) Bierzesz bit od Milesa Daviesa, werbel od
Połomskiego, zapętlisz w pececie i już jesteś bedroom-didżejem.
Nigdy robienie muzyki nie było takie proste. Nigdy nie było łatwiej
zostać muzycznym grafomanemBasista z
bębniarzem świetnie się rozumieją, dają niezły swingowy podkład.
Przełamuje go perkusista grający na etnicznych bębenkach. Gitarzysta
delikatnie przycina, a klawiszowiec ładnie kontrapunktuje linię
melodyczną, by za chwilę twardymi akordami zmienić nastrój - jak
prawdziwy lider zespołu. Tyle że oni wszyscy nie istnieją. To tylko
Adam Rosiak, student mikromechaniki Politechniki Warszawskiej. To on
jest zespołem Softrax, który nagrał utwór na składankę "4 faza -
mixacja". Wszystko na zwykłym domowym komputerze. Tak jak tysiące,
dziesiątki tysięcy nastolatków.
- Zrobiła
się moda na nagrywanie demówek - ubolewa Tytus, szef hiphopowej
wytwórni płytowej Asfalt. - To już jest sport, rozrywka taka jak gra
w kręgle albo w piłkę. To jest ciekawe dla socjologa albo
dziennikarza. Ale nie dla mnie, bo muzyka się w tym
gubi.Cubase otwiera
światKilla Familla to zeszłoroczne
odkrycie w polskim hip hopie. Duża wyobraźnia muzyczna, inteligentne
teksty wychodzące poza hiphopową "osiedlową" sztampę. "Garaż,
wszystko naraz, straż miejska, policja, dresiarze - niech nam Bóg
drogę wskaże" - to niemal przebój.
Zaczęli grać dziesięć lat temu w przydomowym
garażu na osiedlu Zacisze na obrzeżach Warszawy. Zbyszek był wtedy w
I klasie liceum i grał na kiepskiej gitarze, a jego o rok starszy
brat Jerzy coś krzyczał do mikrofonu i dmuchał w trąbkę sygnałówkę.
Mieli też perkusistę i basistę, grali punk rocka. Czyli: szybko,
głośno i bez zbytnich komplikacji.
-
Zaczęliśmy się nudzić tym punk rockiem - opowiada Jerzy,
przerzucając pilotem kanały w telewizorze. Eksperymentowali z
trudniejszymi gatunkami: hard core, funk. Aż wreszcie na imprezie
usłyszeli hip hop. Postanowili spróbować. Za małe pieniądze kupili
NRD-owską konsolę, podłączyli do niej prościutki syntezator Casio i
walkmana, na który wcześniej nagrali podkład perkusyjny. Do tego
rapowali na żywo i nagrywali efekt na zwykły radiomagnetofon.
Kiepsko im wychodziło.
Zbyszek zaczął już
wtedy studia - reklamę i marketing w Wyższej Szkole Humanistycznej w
Ciechanowie (pisze pracę magisterską o wykorzystaniu dźwięków w
reklamie internetowej). Został też administratorem sieci
komputerowej, odłożył trochę pieniędzy i kupił komputer. Szybko
zdobyli pierwsze programy muzyczne - Cool Edit 2000 i Cubase. Wtedy
świat muzyki stanął przed braćmi otworem. Mogli wszystko.
Nie potrzebowali już nowoczesnego studia
nagraniowego. Po dwóch latach na stojącym w kącie pokoju komputerze
pod zwisającą ze ściany paprotką i pejzażem rustykalnym nagrali
"Supa dupa freestyle" - jedną z najlepszych płyt ubiegłego
roku.Zapętlona
NataliaJak to się robi?
Na przełomie lat 80. i 90. świat amatorskiej
muzyki zrewolucjonizowała "atarynka", czyli komputer Atari, na
którym można było uruchomić program Cubase zastępujący całe studio.
Dzięki niemu można nagrywać muzykę na kilku ścieżkach - najpierw
perkusja, potem na drugiej ścieżce podkład harmoniczny (akordy),
potem na trzeciej linię melodyczną, na czwartej wokalną. I to
wszystko mógł zrobić jeden człowiek. Rewolucja zaczęła się na dobre,
kiedy ktoś napisał wersję Cubase na peceta. Ale to nie wszystko:
komputer sam może stać się źródłem dźwięku. Może zastąpić całą
orkiestrę! Czyli udawać sampler.
[Sampler
- cyfrowe urządzenie do samplowania. Samplowanie polega na tym, że
do komputera (albo samplera) wprowadza się fragment utworu
muzycznego innego artysty. Może to być charakterystyczny motyw (tzw.
riff), zagrywka perkusyjna, ciekawie brzmiący chórek. Ale często
jest to tylko jeden dźwięk (tzw. bit). Chodzi wtedy o brzmienie -
można nim potem "zagrać" w komputerze dowolną melodię.]
Skąd się bierze sample?
- Przesłuchiwałem tony kompaktów - opowiada Jerzy
z Killa Familla. - Najciekawsze sample są z jazzu i bluesa. Na
przykład pianino z lat 30. albo trąbka Milesa Davisa. Z płyty
George'a Clintona wyciągnęliśmy chórek kobiecy, który potem
słyszałem w jednym kawałku Public Enemy oraz u DJ 600 V. A u Natalii
Kukulskiej czy innego Piaska znalazłem bardzo ciekawe podwójne
uderzenie w talerz. Zapętliliśmy je w intro do kawałka
"Impreza".
[Zapętlanie - cała nowa muzyka
jest budowana na "pętlach", tzw. loopach. Wybrany z płyty
kilkusekundowy fragment powtarza się w utworze wielokrotnie raz za
razem.]
- Cały ten hip hop opiera się na
samplowaniu pozornie obcych sobie dźwięków i układaniu z tego nowej
jakości - tłumaczy Wojciech Appel, didżej Radiostacji i klawiszowiec
grającego muzykę elektroniczną zespołu Futro. - Na początku
zapętlano głównie klasyczną muzykę. Czyli czarni brali od Jamesa
Browna, a biali od Zeppelinów. Po co to wszystko? Bo możesz stworzyć
rzeczy, których nie uzyskasz na żywo. Posłuchaj sobie bębnów u Fat
Boy Slima. Tam są sekwencje, które bardzo trudno byłoby zagrać na
żywo perkusiście, ten bit cię bierze, chociaż jest nieregularny. I
brzmienie, jakiego z normalnych bębnów nie uzyskasz: tak ładnie
zepsute, zabrudzone.Werbel
Połomskiego"Polepione dźwięki" Fisza,
warszawskiego rapera, syna Wojciecha Waglewskiego z Voo Voo, to
jeden z najlepszych debiutów 2000 roku. To też dzieło spółki
braterskiej spółki i też powstało na domowym komputerze. Obaj bracia
grywali na tradycyjnych instrumentach: Fisz na basie, a didżej
M.a.d. na perkusji. - Ale z żywymi ludźmi trzeba się było umawiać na
próby - mówi Fisz. - Poza tym każdy chce grać coś innego, my hip
hop, gitarzysta metal, basista jazz. Komputer jest lepszy. Sam
decydujesz o wszystkim. Mój brat robi bity, a ja rapuję.
Fisz jest w kwestii samplowania ortodoksem: uważa,
że samplować powinno się tylko ze starych, czarnych płyt
winylowych.
- W połowie lat 90. kupiliśmy
gramofon - opowiada Fisz. - Jeździliśmy z bratem po ciotkach,
babciach i zbieraliśmy winyle, które zalegały im po piwnicach. Ze
starym polskim jazzem, ale trafił się też Test albo Irena Santor. Na
początku im więcej się z nich ukradło, tym było fajniej. Ale potem
posługiwaliśmy się tylko pojedynczym dźwiękiem.
Kolejne źródło sampli to gotowe płyty kompaktowe
oraz internet. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce "sample", "wave"
(nazwa pliku dźwiękowego w Windows) albo "perkusja" lub "bas"
(najlepiej po angielsku). - Mam ponad pięć tysięcy pojedynczych
dźwięków z internetu - chwali się didżej S.W.I.M. z Radiostacji. On
też tworzy własną muzykę. A Zambari ma zbiór sampli z
demosceny.Umuzykalnione
pecety"Bezpieczeństwo,
bezpieczeństwo..." - rapowała melodyjnie pani dyrektor pewnego
gdańskiego ogólniaka. Podczas szkolnego apelu pouczała uczniów, jak
ważne jest ich "bezpieczeństwo" i że "nasze prawo szkolne zabrania
wyróżniania się" (ekstrawaganckim ubiorem albo ostrym makijażem)
oraz za jaki to "czyn następuje skreślenie z listy
uczniów".
Zambari, wówczas uczeń trzeciej
klasy, nagrał całe wystąpienie, pociął w komputerze na kawałki, w
pośpiechu (zajęło mu to trzy godziny) podłożył bit, bo chciał puścić
"Bezpieczeństwo" kolegom na szkolnej wycieczce. Potem wstawił utwór
na swoją stronę internetową, gdzie po kilku miesiącach znalazł go
buszujący po sieci didżej Radiostacji i wstawił na antenę.
"Bezpieczeństwo" przez wiele tygodni wyprzedzało na liście przebojów
Radiostacji polskie i zagraniczne sławy.
Matka Zambariego jest nauczycielką muzyki, ale on
sam nie nauczył się grać na niczym.
-
Komputer pozwala tę przeszkodę obejść - wyjaśnia. - Świat muzyki
wciągnął mnie, gdy matka sprawiła sobie Atari z syntezatorem. Potem,
w erze umuzykalnionych pecetów, odkryłem sampling. I
demoscenę.
[Demoscena. Urodziła się w
"epoce c64" (koniec lat 80.), kiedy standardem informatycznym był
komputerek Commodore 64 podłączany do telewizora. Zambari niedługo
potem dowiedział się od kolegi o jej istnieniu: - Crackerzy łamiący
zabezpieczenia gier komputerowych zaczęli dodawać na ich początku
własne wstawki (intra) z grafikami, animacjami, muzyczkami i
efektami. Z czasem intra urosły do wielominutowych filmów
animowanych z muzyką. Zrodziła się osobna gałąź sztuki. Dziś
demoscenę można znaleźć w internecie (www.scene.org i
www.scene.pl)].
Uczestnicy demosceny
pisali darmowe programy muzyczne, wymieniali się samplami i muzyką,
którą w nich tworzyli. W tamtych czasach mało kto miał dostęp do
internetu, więc wymiana kwitła na dyskietkach przesyłanych pocztą.
Podtrzymywaniem kontaktów zajmowali się tzw. swapperzy [dosłownie:
wymieniacze - red.]. Najaktywniejsi obsługiwali nawet do 200 osób,
do każdej wysyłając co kilka dni list z produkcjami innych członków
demosceny. To było niesamowite. Dostawało się dyskietkę z
autografami największych scenowych gwiazd, kopiowało jej zawartość,
nagrywało, co się miało nowego, i puszczało dalej w świat.
Zambari przypuszcza, że w Polsce w ramach
demosceny działa ok. dwóch tysięcy ludzi.
- Co dwa-trzy miesiące grupy z różnych miast
organizują ogólnopolskie party. Wynajmuje się salę gimnastyczną,
przez dwa dni trwają pokazy filmów i muzyki. Ludzie przywożą swoje
komputery albo przynajmniej dyski, żeby wziąć świeży stuff (czyli
dema, intra, muzyczki, grafiki). Często produkcje są kończone
podczas imprezy. Idzie się korytarzem, a tam dwóch długowłosych
chłopaków stuka w laptopy, kończąc swoją muzykę. Po projekcjach
wszyscy dostają kartki do głosowania, a potem zestawienie wyników
trafia do sieci.
Zambari, teraz student
politechniki, "czasy największej aktywności" na demoscenie ma za
sobą: - Weterani sceny robią teraz rzeczy komercyjne. A duża część
świeżej krwi to nabór z komputerowego magazynu "CD-Action", który
zaczął regularnie o scenie pisać i załącza na płytkach stuff z
ostatnich party. To raczej trzynastoletni gracze w "Quake'a", którym
cały ten etos demosceny jest w zasadzie obcy. Przeczytali dwa
artykuły i coś zaczęli robić.Studio
wędrowneDidżej S.W.I.M. czasem nie
może w nocy spać. Wstaje wtedy z łóżka, podchodzi do syntezatora,
zakłada słuchawki, na wszelki wypadek włącza w komputerze nagrywanie
i zaczyna jazzować. Jeśli potem jakiś fragment improwizacji mu się
podoba, wycina go i zaczyna obrabiać. Jak podłoży dudniący bas i
agresywne bębny, wyjdzie mu techno. A jak dołoży trąbkę i saksofon,
będzie new jazz. - Ale najważniejsze, że ten podstawowy dźwięk jest
mój, sam go nagrałem - podkreśla.
Ma w
domu pianino, syntezator i gitarę. A w palcach trzy lata nauki gry
na fortepianie. Doszedł do prostych utworów Bacha, ale rzucił
granie. Wolał piłkę nożną i komputer.
-
To był błąd. Ale i tak to mi dużo dało. Wiem, jak zbudować akord,
jakie dźwięki do siebie pasują - opowiada.
Przez sześć lat stworzył w ten sposób ponad sto
kawałków. Czyli jeden co trzy tygodnie.
Zbyszek z Killa Familla też sporo dźwięków nagrywa
na syntezatorze sam: - Wielu ludzi się nabiera. Myślą, że to sample,
a to moje kompozycje.
Ale Zbyszek
przyznaje, że "nie jest biegłym pianistą". Część podkładów na
pierwszą płytę Killa Familla nagrał przyjaciel zespołu, bieglejszy
pianista, a do tego posiadacz świetnego syntezatora Yamaha. - Parę
razy załadowaliśmy komputer w taksówkę i podjechaliśmy do niego -
opowiada Jerzy. Studia nagraniowego nie dałoby się wziąć pod pachę i
zataszczyć do kolegi.Czas
nielegaliKomputer może być nie tylko
studiem i orkiestrą - ale także wytwórnią płyt. A konkretnie:
nielegali.
- Dziś to termin trochę
ironiczny i trochę historyczny - wyjaśnia mi Tytus, szef Asfaltu. -
Ludzie, którzy interesują się hip hopem, pozakładali wytwórnie,
wydanie legalnej płyty stało się bardzo łatwe.
[Najsłynniejszy nielegal polskiego hip hopu
powstał w 1997 roku. Zespół Trzyha nagrał (oczywiście w domu) kasetę
"WuWuA". 200 egzemplarzy rozprowadzono głównie wśród znajomych. Ale
część kaset sprzedawano metodą uliczno-radiową. Zakonspirowany
sprzedawca oferował ją zainteresowanym, a matka chrzestna polskiego
hip hopu Bogna Świątkowska w hiphopowej audycji w Radiu Jazz
podawała, gdzie i kiedy będzie prowadzona sprzedaż.]
O nagrywanych dziś nielegalach Tytus ma jak
najgorsze zdanie: - Dzisiaj dzieciaki nie mają pojęcia nie tylko o
amerykańskim hip hopie, ale nawet o historii tej muzyki w Polsce.
Bez zastanowienia powielają schematy wypracowane przed laty przez
pięciu-sześciu kolesiów w Warszawie.
-
Przynoszą ci demo do wytwórni?
- Nie, ja
nie mam biura. Nie jestem fabryką płyt. Wydałem 13 tytułów, i tylko
takie, które mi się podobały.Didżeje
wyjdą z podziemiaAgnieszka i Artur
nie pracują już u majorsów (czyt. mejdżersów), tylko wraz z Wojtkiem
z Brain Shopu U-Boot założyli własny label (czyt. lejbel), żeby na
każdym parkiecie mogły zabrzmieć tracki (czyt. traki) układane przez
najzdolniejszych bedroom-didżejów. Takim językiem rozmawiali ze mną
przez godzinę w "Gazetowym" klubie, budząc przy okazji sensację
swoim wyluzowanym wyglądem ("Z kim takim fajnym rozmawiałeś?" -
zapytała mnie potem koleżanka).
[Majors
to duże wytwórnie płytowe kreujące megagwiazdy. W Polsce wciąż nie
dostrzegają one sceny tanecznej, więc powstają małe niezależne
wytwórnie (labele). Tracki (od track - ślad, ścieżka dźwiękowa) to
inaczej utwory do tańczenia. A bedroom-didżeje to didżeje tworzący w
zaciszu swojego pokoju.]
Label, o którym
mowa, nazywa się Wytwórnia Fazy i wydał właśnie płytę "4 faza -
mixacja" nawiązującą do trzech wcześniejszych płyt sygnowanych
hasłem "Pepsi Faza - nagraj swój własny kawałek".
Pepsi Fazę wymyślił Brain Shop U-Boot. Ta nazwa
oznacza coś "wykraczającego poza formułę agencji reklamowej". -
Wymyślamy niekonwencjonalne strategie i nowe drogi komunikacji
marketingowej dla bardzo dużych i bardzo poważnych klientów -
wyjaśnia Wojtek Błaszczyk, didżej w stanie spoczynku ("Bawiłem się w
to, aż pojechałem na Ibizę, zobaczyłem, jak chłopaki tam grają, i
wymiękłem"), zawód wyuczony - elektronik, zawód wykonywany -
konceptualista. PepsiCo z zachwytem chwyciła ten pomysł.
Akcję rozkręcali Agnieszka Wojtowicz i Artur
Wolff, wcześniej PR-owcy Warner Music Poland. Domowi didżeje
przysyłali zrobione przez siebie taneczne kawałki, najlepsze były
puszczane w specjalnej audycji w Radiostacji oraz w telewizji
muzycznej Viva, a najlepsze z najlepszych wydawane na płycie CD
dołączanej do miesięcznika "Machina". Przez półtora roku wyszły trzy
takie płyty, a pomysłodawcy otrzymali blisko 200 płyt demo
wypalanych na domowych nagrywarkach CD i dyskietek z muzycznymi
plikami mp3 (standard plików muzycznych dostępnych w internecie).
Kilka zespołów - DDR, IMTM, Ambulans i Modfunk - pojechało też na
gigantyczny (17 różnych scen) festiwal nowej muzyki Pepsi Sziget w
Budapeszcie.
- W internecie funkcjonuje
drugi obieg muzyki. Małolaty ściągają coraz więcej mp3, żeby nie
wydawać kasy na płyty. Jeżeli duże wytwórnie nie chcą się schylić do
młodzieży lubiącej muzykę taneczną, to my przychylimy im nieba i
damy im narzędzie do produkcji ich własnej muzyki, własnej kultury
muzycznej - zapowiada Wojtek Błaszczyk.
Dlatego płyta "4 faza - mixacja" to właściwie
dwupłytowy album. Na jednym kompakcie jest wybór najlepszych
nadesłanych kawałków, a na drugim program Cubasis Go 1.0 do robienia
muzyki w domu.
- Dawniej ktoś musiał
latami zbierać na gitarę. A ta gitara to i tak nie był jeszcze
zespół. Współczesna technika pozwala znacznie skrócić drogę do
tworzenia własnych tracków - mówi Agnieszka Wojtowicz.
- Hiphopowcy sami tłoczą swoje płyty, robią swoje
imprezy, to bardzo prężne, choć hermetyczne środowisko - dorzuca
Wojtek. - Chcielibyśmy przy okazji Pepsi Fazy stworzyć równie
prężną, autentyczną scenę klubową. Na całym świecie takie granie
jest równie popularne co pop. U nas też didżeje wyjdą z podziemia.
Jestem przekonany, że za osiem-dziesięć lat na Stadionie
Dziesięciolecia będą organizowane imprezy taneczne dla 40 tysięcy
ludzi.Postawisz 16 kolesiów na scenie?
Bardzo popularny kiedyś w Polsce
niemiecki zespół Boney M grający amerykańskie disco wystąpił przed
laty na festiwalu w Sopocie. Ale trochę jakby nie wystąpił -
publiczność była zawiedziona, gdy rozeszło się, że Niemcy zaśpiewają
z playbacku. Bo dla wszystkich słuchaczy muzyki, poczynając od
klasycznej, a kończąc na gitarowej, jest jasne: granie z playbacku
to maksymalny obciach. Prawdziwy koncert musi być prawdziwym pokazem
żywej ekspresji - inaczej to koncert na niby.
W hip hopie, techno, house, dance i całej tej
elektronicznej kulturze cała muzyka jest na niby. Więc i prawdziwy
koncert musi być trochę na niby. I nikomu to nie
przeszkadza.
- W kulturze klubowej
zmieniło się znaczenie słowa "koncert". Nie przychodzi się już
specjalnie na występ muzykantów, tylko na całą imprezę. Kolejni
didżeje miksują utwory, ludzie się bawią, a koncert jest tylko
przystawką do całonocnej zabawy - tłumaczy Fisz.
- Jeżeli robisz muzykę na komputerze, to nie ma
możliwości zagrania tego na żywo. Bo co? Jak masz utwór nagrany w 16
śladach, to postawisz 16 kolesiów na scenie? Zresztą jak bas z
komputera gra ci jednostajny pochód ti-du-di-du, cztery dźwięki
przez 20 minut, to chyba nie ma sensu, żeby stał koleś i to grał?
Albo jak The Fugees zloopowali [zapętlili - red.] w "Ready or not"
zwolniony, obniżony kawałek Enyi, dołożyli bit i uzyskali świetny
podkład - to mieliby na koncert zawołać Enyę i kazać jej śpiewać
wolniej i niżej? - mnoży pytania Wojtek Appel. - My na koncertach
Futra podpieramy się chórzystką, która wspomaga naszą wokalistkę
Kasię. I didżejem, który skreczuje, żeby to fajnie
wyglądało.
[Skreczowanie to
charakterystyczne zwłaszcza dla hip hopu szuranie uzyskiwane przez
odpowiednie przesuwanie ręką grającej płyty. Dla rasowego didżeja
skreczowanie to niemal nałóg - didżej S.W.I.M., opowiadając mi o
klubowym graniu, cały czas charakterystycznym ruchem szura ręką po
stole. Skreczuje się zwykle używając dwóch gramofonów - z jednego
leci bit, z drugiego drugi bit, wokal albo efekty specjalne. Didżej,
który trenuje po kilkanaście godzin tygodniowo, potrafi tak prze-
suwać płytę na drugim gramofonie, że w odpowiednich momentach
słychać szuranie, a jednocześnie muzyka z tej drugiej płyty nie
rozjeżdża się z muzyką z pierwszej.]
Didżeje wolą też o sobie mówić, że "grają", a nie
"puszczają" muzykę. S.W.I.M. do swojego grania używa nawet trzech
gramofonów: - W momencie przejścia z płyty na płytę lubię pobawić
się potencjometrem, wbić pod koniec jednej frazy początek frazy z
drugiej płyty. Do tego z trzeciej dodać wokal, skrecze albo efekty
typu odgłos morza, szum wiatru.
Wtedy
S.W.I.M. czuje, że "ma ludzi w swoich rękach".
Killa Familla też na koncertach cały podkład
puszcza z kompaktu. Do tego Jerzy na żywo rapuje, a Zbyszek
skreczuje na... szpulowym magnetofonie. - To taka zabawa na scenie.
Taśmę można przesuwać ręcznie, jeśli się włączy jednocześnie play i
pause. To nie jest idealnie taki efekt jak skrecz z winyla, ale daje
podobny klimat - wyjaśnia.Wciąż te
trzy akordyDoprowadziłem ostatnio do
lekkiego załamania mojego kolegę (w czasach licealnych założyliśmy
zespół rockowy - w składzie pianino, głos i krzesła tapicerowane
imitujące perkusję - usiłowaliśmy grać heavy metal). Opowiadałem mu
o świecie komputerowej muzyki w bardzo prymitywnym programie Music
Maker, w kilka minut niemal na ślepo ułożyłem kawałek, który
zabrzmiał jak hit z listy przebojów komercyjnego radia.
- Jesteś Britney Spears - powiedział mi
kolega.
Czy ta łatwość techniczna, z jaką
można tworzyć muzykę, to początek "kultury spontanicznych twórców".
A może raczej koniec sensownej twórczości?
Tytus: - Kiedyś ludzie tworzący "muzykę naturalną"
napotykali wiele przeszkód technicznych. To było jak filtr. Jeśli
ktoś przebił się przez te wszystkie trudności, to znaczy, że był
bardzo zdeterminowany i choć trochę uzdolniony. Ale z drugiej strony
większości młodego pokolenia łatwiej nauczyć się posługiwać
komputerem niż pianinem. W tym nie ma nic złego, jeśli się pamięta,
że żeby grać, nie wystarczy być elektronikiem, informatykiem,
komputerowcem, bloggerem, blokersem. Trzeba być muzykiem.
Zambari: - Zdarzają się kolesie, którzy zapętlą
perkusję z Prodigy, dodadzą wokal z Madonny i uważają się za
muzyków. Ale mimo to rewolucja technologiczna to wspaniała rzecz.
Dzięki coraz większej mocy domowych komputerów amatorskie i
profesjonalne studio przestaje dzielić bariera nie do przejścia. Na
domowym komputerze można tworzyć muzykę, która zabrzmi
profesjonalnie (jeśli jeszcze mamy coś do powiedzenia przez tę
muzykę - to jest już pełnia szczęścia). Ku trwodze producentów i
wydawców muzycznych, a ku radości artystów, cała ta wielka biznesowa
maszyneria, wielkie studia, tłocznie, sieci dystrybucji, coraz
bardziej traci swoją pozycję. Dziś, żeby zaistnieć, wystarczy małe
wirtualne studio, nagrywarka i internet (to samo zresztą dzieje się
w świecie filmu). Całe wyposażenie studia, poza głośnikami, można
mieć wirtualne. Syntezatory, kompresory, kamery pogłosowe, fazery,
limitery, miksery... większości z tych urządzeń nigdy nie widziałem
"na żywo", a używam ich bardzo często.
Didżej S.W.I.M.: - Nie ma sensu robienie muzyki na
odwal. Trzeba robić takie kawałki, żeby twoi znajomi powiedzieli:
kupiłbym to w sklepie, wydałbym na to pieniądze. A ja wiem, że
kawałek, który robię, jest dobry, jeśli chce mi się przy nim
tańczyć.
Wojtek Appel: - To rzeczywiście
koniec muzyki. Spełnienie wizji, że komputery będą za nas wszystko
robić. Potworna wirtualizacja życia, w którym wszystko staje się
mechaniczne, sztuczne i plastikowe. Ale w przypadku muzyki to było
potrzebne. Ludzie już byli znudzeni. Ile razy można zagrać trzy
akordy? Byli goście, którzy robili to genialnie. Beatlesi podnieśli
piosenki do rangi sztuki. W latach 60. The Who demolowało
instrumenty, w latach 70. pojawili się Sex Pistols - był w tym
rockowy nerw. Potem świeża była jeszcze grunge'owa fala w latach
90., Nirvana znów demolowała zestawy perkusyjne. Ale po samobójstwie
Kurta Cobaina coś się w rocku skończyło. Nie ma gwiazd światowego
formatu. Nikt już nie wymyśla fajnych riffów - wszystko już było.
Może dlatego ludzie stwierdzili, żeby w takim razie wziąć to, co
jest, pociąć, wrzucić do komputera, zlepić z innym bitem. Zrobić
eksperyment, performance. Zabawić się
dźwiękiem.
|